Miłość wielka jak… pickup

Amerykańskie samochody dzielą się w dużym uproszczeniu na trzy kategorie: muscle cary, będące najtańszą opcją samochodu sportowego z silnikiem V8, krążowniki szos mające 6 metrów długości, zawieszenie z budyniu i V8 pod maską oraz pickupy, stworzone do wykonania każdego możliwego zadania i zasilane – zgadliście– silnikiem V8. Właśnie ostatnim z tych pojazdów miałem okazję kiedyś jeździć.

Mój pierwszy bliższy kontakt z amerykańskim pickupem miał miejsce, gdy pod mój dom podjechał Nissan Titan (wiem, że mówienie o amerykańskiej motoryzacji przez pryzmat obcowania z wyrobem mający na masce logo japońskiego producenta może być dyskusyjny, ale powiedzmy sobie szczerze – model ten ma z Japonią wspólnego tyle, co sushi, które widziałeś ostatnio w zamrażarce w Biedronce. Samochód opracowany jest z myślą o rynku północnoamerykańskim, więc używając dużego skrótu myślowego można uznać go pickupa „Made in USA”). Kawał maszyny – czarny, w wersji king cab, na 22-calowych chromowanych felgach z niskoprofilowymi oponami o szerokości 305 mm. Coś wspaniałego. Do tego ten dźwięk. Ameryka w najlepszym wydaniu – wolnossące V8 o pojemności 5,6 litra i mocy ponad 300 KM. Na dodatek rury wydechowe wystające przed tylnymi kołami.
Nissan press photo
Potem wsiadłem (albo wdrapałem się) do środka i poczułem się niemal jak w domu. Przypomniało mi się Tico mojej mamy, które dwa miesiące wcześniej oddaliśmy na złom. Jakość plastików w tych samochodach była podobna. Przy projektowaniu kokpitu stylista używał stanowczo za dużo ekierki.  Deska była niemal pionowa (co akurat jest regułą w takim aucie) i „urzekała” prostotą. Jedynym co przykuło moją uwagę był nieseryjny ekran pokazujący widok z kamery cofania. Ta okazała się bardzo przydatna. Gdy spojrzałem w lusterka, a potem odwróciłem się przez ramię zobaczyłem, że paka kończy się gdzieś w sąsiednim powiecie. Jeżdżąc na co dzień samochodami mającymi około 4 metrów długości, dopiero po zajęciu miejsca za kierownicą takiego kolosa ma się pojęcie, czym jest duże auto. Model, w którym siedziałem to najkrótsza wersja, mająca skromne 5,7 metra i ważąca ok. 2,2 tony.
Wszystkie wady odeszły jednak w niepamięć, gdy ruszyłem. Pierwszy raz jechałem samochodem z V8 i automatyczną skrzynią biegów. Podróż nie była długa, trwała zaledwie kilka kilometrów, głównie szutrowymi drogami, ale emocje jakie towarzyszyły mi wtedy zostaną za mną na zawsze. W swoim życiu jeździłem dotychczas tylko autami dostępnymi w Europie – każde z nich było różne ale też na swój sposób podobne.
Nissan press photo
To, czego doświadczyłem prowadząc Titana było zupełnie inne. Kierowanie charakteryzowało się absolutnym brakiem czucia tego, co dzieje się z przednimi kołami. W środku wszystko trzeszczało (to w dużej mierze wina niskoprofilowych opon w połączeniu z nieutwardzoną nawierzchnią). Tylna oś żyła własnym życiem  podskakując i buksując kołami , na które działała lawina momentu obrotowego uniemożliwiająca wyszukanie choćby odrobiny przyczepności na piasku.  Do teraz nie wiem ile biegów miała skrzynia w tym samochodzie, nie obchodziło mnie to w ogóle. Każde naciśnięcie gazu oznaczało to samo – ryk, wgniatanie w fotel i przeświadczenie, że jesteś Zeusem Gromowładnym ciskającym pioruny w stronę swoich wrogów….
Po wyjściu z auta i ochłonięciu rzuciłem się w stronę komputera, żeby zobaczyć ile takie cudo kosztuje. Po szybkiej kalkulacji stwierdziłem, że nawet gdybym sprzedał nerkę nie byłoby mnie na nie stać. Powiedziałem sobie wtedy, że kiedyś będę miał samochód za V8… może nawet pickupa.
Mój drugi bliższy kontakt z amerykańskim pickupem – tym razem Fordem utwierdził mnie w przekonaniu, że motoryzacja zza oceanu jest wyjątkowa. Dotychczas myślałem, że zbudowanie auta osobowego większego niż Titan jest trudne. Byłem w błędzie i to dużym, niemal tak wielkim jak Ford F-450 Super Duty, który stał przede mną. Dla uściślenia – to, co w USA uchodzi za auto osobowe w Polsce wcale nie musi nim być – F-450 waży ponad 3,7 tony, więc kwalifikuje się na ciężarówkę. Ponadto na tylnej osi ma zamontowane podwójne koła, co również przywodzi na myśl ciężarówki. Ilością chromu użytego na atrapie oraz felgach można by obdarować co najmniej kilkanaście europejskich samochodów. Mam 180 cm wzrostu, a maska sięgała mi do klatki piersiowej, dach sięgał sporo ponad głowę. Rzut oka na wymiary rozwiał wątpliwości – wysokość ponad 2 metry, szerokość przekraczająca 2,4 metra, długość 6,68 metra. Sam rozstaw osi okazał się o kilka centymetrów dłuższy od mojego E30.
Ford press photo
Miłe zaskoczenie stanowiło dla mnie wnętrze. Spodziewałem się powtórki z tego, co zobaczyłem w Titanie. Zarys kokpitu był podobny, ale wykonano go z miękkiego plastiku. We wnętrzu utrzymanym w brązowej tonacji pełno było imitacji drewna, prawdziwej skóry i przeszyć mówiących z jaką wersją mamy do czynienia. King Ranch okazuje się jednym z najdroższych i najbardziej luksusowych wariantów F-450, które mają służyć właścicielom dużych rancz do przemierzania swoich ziem w luksusie. Nie zapomniano przy tym o wyposażeniu niezbędnym w każdym aucie taj klasy, czyli automatycznej skrzyni biegów przenoszącej na koła moment obrotowy około 1200 Nm oraz wielkich pokrętłach na desce rozdzielczej.
Tym razem podróż spędziłem na prawym fotelu. Wysokość na jakiej siedziałem faktycznie odpowiadała temu, czego można doświadczyć w ciężarówce. Mimo tej wielkości pickup okazał się żwawy. Moc 400 KM generowanych przez diesla 6,7 litra i monstrualny moment obrotowy, nawet w takim kolosie potrafią zapewnić dobre przyspieszenie.

Ford press photo

Doświadczenia związane z obcowaniem z tymi pickupami uświadomiły mi kilka rzeczy. Na pewno nie 
chciałbym jeździć takim autem na co dzień – a już na pewno nie po mieście. Wówczas nie ma to większego senesu i okazuje się katorgą, gdy trzeba znaleźć miejsce parkingowe. Czy dyskwalifikuje to zakup dużego pickupa? Nie. Chciałbym mieć taki samochód, bo jazda nim wyzwala specyficzny rodzaj emocji – nie znajdziemy ich jadąc 230 km/h po autostradzie, rozkoszując się wygodnym wnętrzem Mercedesa czy wchodząc bokiem w zakręt swoim BMW. To coś zupełnie innego, charakterystyczny chill. W Europie niewielki ułamek właścicieli tych samochodów sprowadza je i używa jako narzędzie do pracy. Siadając do tego typu samochodu nie obchodzi cię ile on pali, jak szybko przyspiesza, czy skrzynia biegów ma 6, 8, czy 10 przełożeń. Wszystko to jest nieistotne – ważne, żeby pod maską było V8, a droga wystarczająco szeroka, by móc minąć nadjeżdżające z drugiej strony samochody. Pod naszą szerokością geograficzną amerykańskie pickupy nie mają sensu. Widać je jednak na ulicach. W tym kraju są jeszcze ludzie chcący bawić się motoryzacją. Wybór auta nie zawsze musi być podyktowany rozumem i chłodną kalkulacją. Dla niektórych to coś więcej niż tylko środek transportu służący do przemieszczania się z miejsca na miejsce, musi mieć coś wyjątkowego. Jeśli tym czymś jest V8 i skrzynia ładunkowa tym bardziej trzeba to docenić. 

Komentarze