Moim postanowieniem noworocznym na 2020 był zakup motocykla. Nie określiłem, jaki ma dokładnie być, ważna by miał dwa koła i silnik. Tym sposobem już na początku lutego kupiłem Hondę CR125.
W poszukiwania mocno zaangażowali się moi dwaj przyjaciele - Siwy i Majster. Jako że oboje posiadali crossy, ich propozycje ograniczały się do tego segmentu rynku. Budżet, którym dysponowałem nie był ułatwieniem, ponieważ na zakup zamierzałem przeznaczyć maksymalnie 5 tys. zł. Patrząc przez pryzmat rynku, relatywnie niewiele, ale istniała szansa na znalezienie czegoś, co jeździe i nie będzie wymagało generalnego remontu silnika. Spośród wielu wyszukanych na marketplace na Facebooku egzemplarzy, jeden był blisko i z opisu wynikało, że rokuje nadzieję na w miarę bezproblemową eksploatację. Odbyłem krótką rozmowę z właścicielem, a kolejnego dnia wyruszyliśmy z Majster do Wróblewa (ok. 30 km od mojego rodzinnego domu) na oględziny.
Będąc „zielony” w temacie, oddałem pole do popisu mojemu przyjacielowi. Obejrzał Hondę, posłuchał jak pracuje silnik, odkręcił manetę i odbył jazdę próbną. Ocena była pozytywna i można było przejść do negocjacji ceny. Z wyjściowych 5 tys. zł udało się zejść do 4,4 tys. zł. Dzień później przyjechaliśmy po maszynę busem. Tym razem towarzyszył nam Siwy. W ten sposób stałem się posiadaczem Hondy CR125 z 1996 r.
![]() |
| Pierwsze zdjęcie po zakupie (Fot. własne) |
Nie obyło się oczywiście bez poniesienia pewnych wydatków. Najdroższym był strój - buty, spodnie, buzer, kask, bluzę i dwie pary gogli udało mi się nabyć od znajomego za okazjonalne 600 zł. W samej Hondzie przez okres eksploatacji wymieniłem niewiele - dźwignię zmiany biegów, łożysko tylnego koła i przednią oponę na nowe Pirelli Scorpio. Majster obdarował mnie innym polem numerowym, które nadało dynamizmu linii motocykla. Resztę stanowiły drobnostki - cieknący kranik zbiornika paliwa udało się naprawić przekładając gumową uszczelkę na drugą stronę, a rozkręcenie i czyszczenie gaźnika zaradziło problemowi zacinających się pływaków.
![]() |
| Ze zmienionym polem numerowym (Fot. własne) |
Raz wspólnie z Majstrem udaliśmy się na tor o profilu enduro - wkopane w ziemię duże opony od maszyn budowlanych i typowo techniczny charakter obiektu nie przypadły mi do gustu. Co innego podjazd w znajdującym się obok lasku. Udało mi się go zaliczyć za pierwszym razem bez problemu, ale muszę zaznaczyć, że nie był on stromy. Wyniesione z tego miejsca doświadczenie przydało się w Obornikach - na obiekcie z prawdziwego zdarzenia. Wybraliśmy się tam z Majstrem w gorącą czerwcową niedzielę. Liczyliśmy, że będą tłumy, a ku naszej uciesze okazało się, że mamy cały tor dla siebie. Pokonanie choćby jednego pełnego kółka nie było łatwe. W partii leśnej podjazdy okazały się niemal pionowe, a długość nitki powodowała ogień w przedramionach już po jednym okrążeniu.
Przygoda z motocrossem to coś, co polecam każdemu lubiącemu adrenalinę. Trzeba mieć jednak dla tej zabawy dużo wolnego czasu, którego na pewnym etapie mi zabrakło. Przydatny będzie też dostawczak lub chociażby przyczepka. Motocyklem nie można jeździć po drogach publicznych, co stanowi spory problem na dłuższą metę. Te dwa powody zmusiły mnie do sprzedaży mojej Hani, jak pieszczotliwie nazwałem Hondę. Zmiana właściciela poszła ekspresowo - niecała doba wystarczyła bym został z plikiem gotówki w portfelu i wolnym miejscem w garażu. Z motoru mam już tylko tatuaż i zdjęcie profilowe na Facebooku - pierwsze będzie ze mną na zawsze, drugie muszę zmienić.
W tym roku odpuszczam sobie zakupy. Co pojawi się w miejsce Hani? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kolejna Honda - SLR 650? Dominator? Transalp?
![]() |
| Przygotowania do wyjazdu: Suzuki RM250 Majstra i moja Honda CR125 (Fot. własne) |
![]() |
| Ekipa na torze w Klempiczu (Fot. Siwy) |
![]() |
| Na torze w Obornikach (Fot. Majster) |
![]() |
| Szybkie mycie po wizycie na torze (Fot. Siwy) |
![]() |
| Ostatnie chwile przed sprzedażą (Fot. własne) |








Komentarze
Prześlij komentarz