Czy Lamborghini zmieni się w Audi?

Jak określić markę Lamborghini? Zwykle porównuje się ją do Ferrari, stawiając jako najgroźniejszego rywala drogowych bolidów z Maranello. Mimo częstego przeciwstawiania sobie tych dwóch marek ich historia okazuje się zupełnie inna. Auta z bykiem w logo okazywały się najbardziej szalonymi i oddającymi ducha epoki supersamochodami. Czy jednak to szaleństwo nie umknęło gdzieś w pogoni za coraz większymi wynikami sprzedaży?
Lamborghini Aventador LP750-4 SV/ Pixabay
Historię założenia marki przez Ferruccio Lamborghini wszyscy znają. U podstaw poszerzenia działalności o dział tworzący sportowe samochody legło przeświadczenie, że można zrobić auto lepsze niż Ferrari. Samochód rywalizujący w tej samej klasie, ale zupełnie inny. Ferrari zbudowało całą swoją renomę w oparciu o wyścigi. Kolejne triumfy odnoszone na drogach i torach w każdym zakątku świata okazały się najlepszą reklamą i podstawową dźwignią sprzedaży drogowych modeli. Tymczasem historia producenta z Sant'Agata Bolognese okazuje się zupełnie inna. Przez ponad 50 lat istnienia marki zdarzały się i nadal są w ofercie wyścigówki, ale w porównaniu z głównym rywalem wygląda to mizernie.
Od wielu lat zastanawiam się i nie jestem w stanie jednocześnie określić, którą z tych marek bardziej cenię. Za wytworami z Modeny przemawiają bogata historia, sukcesy sportowe, kunszt inżynierii i swego rodzaju nimb roztoczony nad tą marką przez jej charakterystycznego założyciela – il Commendatore. Lamborghini okazuje się odmienne, bardziej szalone, wulgarne, głośniejsze, powodujące ekstazę i wyzwolenie się małego chłopca w każdym facecie oraz okrzyk „Chcę mieć Lambo!”.  Musi mieć wielki spojler, podnoszone do góry drzwi, tysiąckonny silnik zasilany uranem, który po odpaleniu będzie słyszany w sąsiednim powiecie. Co z tego, że nie będę umiał do niego wsiądź ani z niego wysiądź, widoczność będzie zerowa i nie zdążę się nim nacieszyć, bo po kilku kilometrach stanie w płomieniach. Doliczmy do tego fakt, że zwłaszcza starsze modele okazują się „wymagające w prowadzeniu”, czyli jest dobrze, ale gdy przesadzisz nie będzie czego zbierać (zarówno jeśli chodzi o auto, jak i kierowcę).
Lamborghini Miura / Pixabay
Te wady są jednak nieistotne, bo jak żadna inna, ta marka potrafi oddawać ducha epoki w swoich pojazdach. Zaczęło się to w latach 60. ubiegłego wieku od Miury. Pierwsze centralno silnikowe auto drogowe z prawdziwego zdarzenia. V12 o pojemności 3,9 litra i mocy ponad 300 KM zamontowano poprzecznie między osiami pojazdu i przykryto zjawiskową karoserią projektu Marcello Gandiniego . Projekt ten oddaje wszystko co najlepsze w latach 60. w motoryzacji – okresie najpiękniejszych projektów karoseryjnych, który dał początek wszystkim najsławniejszym włoskim biurom stylistycznym znanym do dzisiaj. Pod zniewalającą karoserią Miury kryły się jednak rozwiązania definiujące wszystkie prawdziwe supersamochody. Pożądane i podziwiane, przyprawiające o szybsze bicie serca, ale niewygodne i niepraktyczne w użytkowaniu. Jakość wykonania nie była na najwyższym poziomie – w czasie deszczu woda dostawała się do kabiny, a w upalne dni kabina zamieniała się w piekarnik, także ze względu na umieszczony za plecami kierowcy silnik. Samochód miał też tendencję do unoszenia przodu przy prędkościach powyżej 160 km/h. Konstruktorzy nie zadbali o odpowiednią sztywność konstrukcji. Wobec przeciążeń generowanych przez samochód w zakrętach kłopotliwa okazała się również kwestia złej konstrukcji miski olejowej, przez którą występowały przerwy w smarowaniu. Było to o tyle kłopotliwe, że silnik i skrzynia biegów działały w jednym obiegu.
Lamborghini Countach / Pixabay
Następcą Miury stał się Countach – model będący kwintesencją marki. Obłe rysy zmieniono na klin, do którego w późniejszym czasie dodano rozdmuchane nadkola i potężny spojler. Sama nazwa wiele mówi o tym samochodzie, w dialekcie piemonckim oznacza ono zachwyt (w innych zakątkach Włoch kobietę lekkich obyczajów, ale skupmy się na zachwycie). Nie tylko nazwa była odmienna od tych, do których przyzwyczaiło Lamborghini. W modelu tym zadebiutowały nożycowe drzwi otwierane do góry, a silnik został zamontowany wzdłużnie dla poprawy masy. W celu lepszego chłodzenia zastosowano wielkie wloty powietrza w tylnej części nadwozia. Klinowata sylwetka spowodowała brak widoczności w lusterku wstecznym. Włoscy konstruktorzy uznali, że najlepszą i najłatwiejszą metodą rozwiązującą ten problem będzie wycięcie kawałka dachu. W ten sposób powstało periscopo. Auto pojawiło się na rynku w 1974 r., ale najbardziej charakterystyczne są wersje z lat 80. Synonimem okresu przepychu, tandety, jaskrawych kolorów i tapirowanych włosów był Countach 5000 Quattrovalvole. Plakaty z nim wisiały w pokojach wszystkich małych i dużych chłopców w latach 80. i 90. Czerwony, z dużym spojlerem i charakterystycznymi felgami z pięcioma otworami. Do tego ten silnik – V12 5,2 litra i 455 KM. Jego wulgarność zapewniły mu nieśmiertelność i ponadczasowość.
Lamborghini LM002 / press photo
Dekada lat 80. była szalona, więc marka z Sant'Agata Bolognese nie byłaby sobą gdyby nie zaprezentowała czegoś naprawdę szalonego. Supersamochód z dużym silnikiem potrafi zrobić każdy. Żeby ten silnik wstawić jednak do pickupa, będącego pierwotnie budowanym na potrzeby wojska, a sprzedawanym ostatecznie bogatym szejkom i Amerykanom, trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię. Tak powstało LM002 zwane inaczej Rambo Lambo. Potoczne określenie każe przypuszczać, że jest to samochód tylko dla prawdziwych facetów i faktycznie – jeden rzut oka na jego sylwetkę potwierdza to przypuszczenie. Lamborghini Militari projektowane pierwotnie na potrzeby wojska znalazło zastosowanie w armii libijskiej i Arabii Saudyjskiej. Cywile również mogli się przekonać jak prowadzi się 3-tonowe monstrum z silnikiem z Countacha QV i prześwitem sięgającym 30 cm. Tej przyjemności doświadczyło 301 osób.
Lamborghini Diablo / Pixabay
W latach 90. dokonała się jednak znacząca zmiana. Ktoś w Sant'Agata Bolognese zrozumiał, że chcąc rywalizować z najlepszymi należy zaproponować klientom auto, które będzie się dobrze prowadziło, a nie tylko wyglądało. Światło dzienne ujrzał więc następca Countacha – Diablo. Supersamochód na nowo interpretujący agresywną linię zapoczątkowaną przez swojego poprzednika. Klinowata sylwetka, drzwi otwierane do góry, chowane reflektory oraz montowany na życzenie klienta spojler- niby opis podobny do Countacha, a jednak zdefiniowano wszystko na modłę lat 90. W modelu tym jako pierwszym aucie sportowym producenta, zastosowano napęd na wszystkie koła. Wymienienie wszystkich odmian i wariacji tego modelu, które powstały w okresie jego produkcji zajęło by za dużo czasu i skończyłoby się zapewne pominięciem kilkunastu z nich. Od koloru do wyboru, od modeli w specyfikacji niemal wyścigowej, aż po inspirowane damską bielizną. To nie żart! Diablo VS było modelem SV zmodyfikowanym przez amerykański oddział Lamborghini, wspólnie z producentem damskiej bielizny Victoria’s Secret.
Zamiłowanie do tworzenia kolejnych edycji specjalnych nie minęła i trwa nadal w najlepsze. Dzięki czemu każdy właściciel Lamborghini płacący za nie niemałą kwotę może czuć się jeszcze bardziej wyjątkowo. Tym, którym to nie wystarcza  włoski producent oferuje takie modele, jak Reventon, Veneo czy Centenario . Czuć w nich nadal ducha dzikiego byka uwiecznionego w logo oraz nazwach większości modeli. Czy jednak regularne modele nie utraciły tego szaleństwa?
Specyfiką produkcji samochodów jest podążanie za trendami rynkowymi i wymaganiami klientów. Nawet gdy wytwarza się swoje wyroby w niewielkim nakładzie. Podczas lektury jednego z testów dotyczącego modelu Huracan, w pamięci utkwiło mi jedno zdanie – „To najlepszy samochód Lamborghini, ale najgorsze Lamborghini”. W końcu mówimy o aucie mającym 610 KM i wysokość raptem 116 cm, w którym przycisk startera znajduje się pod czerwoną klapką. Co więc może być nie tak? Chodzi o zbytnie wygładzenie cech.
Lamborghini LP610-4 Huracan / Pixabay
Produkcja samochodów jest biznesem i każdy chce na tym zarobić, a im wyższy wolumen tym bardziej uwidacznia się efekt skali redukujący koszty i pomnażający zyski przedsiębiorstwa. Nie inaczej sytuacja wygląda w przypadku Lamborghini. Jako młoda marka produkująca samochody sportowe mogła sobie pozwolić na więcej szaleństwa, bo wiedziała, że znajdą się wariaci chcący kupić jej wyroby. Teraz jako firma o ugruntowanej renomie w świecie zbiera plony swojego wcześniejszego wariactwa oferując auta nie tylko dla zapaleńców, którzy godzą się na współżycie z super samochodem wiedząc jakie czekają ich poświęcenia. Dzisiaj te poświęcenia są zdecydowanie mniejsze. Nadal posiadanie takiego auta wiąże się z niewygodnym wsiadaniem, wysoką ceną zakupu i eksploatacji oraz monstrualnymi rachunkami za paliwo. Elektronika pozwala jednak na zmianę charakteru auta. Kiedyś jazda samochodem centralno silnikowym okazywała się wymagająca, teraz korzystając z domyślnego ustawienia podzespołów każdy może do niego wejść i pojechać. Nie tyczy się to tylko Lambo, ale także innych marek tego segmentu.
Dlaczego więc Lamborghini miałoby się zmienić w Audi? Z prostego powodu – od 20 lat włoska marka jest w posiadaniu niemieckiego koncernu. Audi spośród niemieckich marek premium okazuje się najbardziej hmmm….. niemieckie! Produkty z Ingolstadt muszą być wygodne, mieć zachowawczą stylistykę, być przewidywalne w każdych warunkach drogowych (quattro), a według współczesnego rozumienia hasła „Vorsprung durch Technik”, wyposażone także w niezliczoną ilość monitorów. Samochody z czterema pierścieniami nigdy nie były szczególnie porywające (nie licząc kilku wyjątków), za to praktyczne do bólu. Mercedes jest synonimem wygody, BMW sportowych osiągów,  a Audi postawiło na high tech. Ich sportowe odpowiedniki to także trzy różne szkoły rozumienia szybkości. AMG pozwala przejechać każdy zakręt w kłębach dymu i gromkiego ŁUTUTUTUTU wydobywającego się z wydechu. M-power ten sam zakręt przejedzie z prędkością wyższą o 100 km/h trzymając się drogi jak przyklejone. RS natomiast będzie próbowało wypaść na skutek podsterowności do rowu, ale w odpowiednim czasie zadziała elektronika, która czyniąc istne cuda pozwoli opanować sytuację i bezpiecznie przejechać wiraż. Zrobi to w delikatny i możliwie najmniej zauważalny sposób, beznamiętnie chciałoby się rzec. Auta z logo RS okazują się najlepsze na autostradach. Spora część modeli występuje w nadwoziu kombi, więc można wrzucić do nich niemal wszystko i w ciszy przemierzyć kontynent robiąc to niezmiernie szybko. Nie będzie przy tym przeszkadzało niewłaściwe ułożenie silnika ani naturalna tendencja do podsterowności. Napęd quattro zapewni z kolei znakomite zachowanie w każdych warunkach pogodowych, niezależnie od tego po jakiej nawierzchni będzie się jeździć.
Kończąc ten lekko przydługi wywód należy przejść do upragnionego podsumowania. Miejmy więc nadzieję, że białe kołnierzyki z Ingolstadt nie stwierdzą, że przewaga dzięki technice w przypadku Lamborghini ma przyjąć taką samą formę jak w Audi. Dalszej rozbudowy systemów elektronicznych nie da się zapewne powstrzymać, ale trzymajmy kciuki, żeby nie wykastrowała on włoskiego byka. High tech i gusta klientów to jedno, ale przywiązanie do historii marki też okazuje się ważne. Może i pogoń za nowinkami technologicznymi charakteryzuje współczesne czasy, ale czasem warto wylogować się do życia, wsiąść do auta i pojechać przed siebie. 

Komentarze