Historia sportowego happy endu


Życiorys Roberta Kubicy stanowi gotowy scenariusz na film. Motorsport pełen jest jednak heroicznych powrotów naznaczonych ludzkim cierpieniem i niezłomnością charakteru. Nie ważne, czy mówimy tu o jedynym Polaku w F1, uporczywym Austriaku, czy włoskim mistrzu paraolimpijskim.
BMW press photo
Kilka tygodni temu wszystkie media, nie tylko te sportowe, żyły informacjami o Robercie Kubicy i jego ewentualnym angażu do zespołu Williamsa na następny sezon w roli podstawowego kierowcy. Marzenia milionów Polaków ziściły się! Kubica będzie jeździł… W końcu będzie powód, by w niedzielny poranek stawać skoro świt i śledzić jego zmagania na torach położonych często na drugim końcu świata. Przed startem sezonu, który rozpoczyna się 17 marca w Australii, w głowie rodzi się dużo pytań: jak sobie poradzi?, czy będzie w formie?, czy będzie konkurencyjny mimo angażu w zespole znajdującym się na dole tabeli konstruktorów? Jedno jest tylko pewne –  będzie mógł liczyć na wsparcie kibiców.
Nigdy nie udało mi się obejrzeć pełnego sezonu F1. Raz zabrakło mi do tego jednego wyścigu. Znajdowałem jednak czas, by w niedziele usiądź przed telewizorem i oglądać dwugodzinne jeżdżenie po torze bolidów, które nieczęsto się wyprzedzały, a kluczem do sukcesu było wypracowanie sobie dobrej pozycji na pierwszym okrążeniu i przemyślana strategia pit stopów. Przez okres startów Roberta polubiłem jednak ten sport. Śledziłem nie tylko wyścigi, ale także kwalifikacje, a czasem też piątkowe sesje treningowe.
Wszystko zmieniło się jednak po wypadku. Obrazki ze Skodą Fabią S2000 przebitą na wylot przez barierkę energochłonną obiegły lotem błyskawicy cały świat. Pierwsze pogłoski mówiły o możliwości amputacji ręki. Wtedy nie walczono o możliwość powrotu do wyścigów, ale do normalnego życia. Wydawało się, że sportowa kariera została skreślona. Z czasem jednak zaczęły napływać bardziej pozytywne wieści. Prawa ręka, mimo że nigdy nie powróci do pełnej sprawności, pozwoliła Kubicowi wrócić za kierownicę.
Auto osobowe, rajdówka, wyścigówka klasy GT – żaden z tych pojazdów nie jest bolidem jednoosobowym. Trzeba mieć naprawdę twardą psychikę, żeby wrócić po takim wypadku na rajdowe trasy, do miejsca, które zburzyło sportową karierę i zmusiło do stawiania fundamentów na nowo. Długa rehabilitacja okraszona zdobyciem mistrzostwa świata w kategorii WRC-2, dała kibicom iskierkę nadziei, że uda się rywalizować na najwyższym poziomie, ale na odcinkach specjalnych – nie torach.
Renault press photo

Faktycznie, rywalizacja była, ale często kończyła się przedwcześnie, na kamieniu, drzewie lub w rowie. Przykład Kubicy udowadnia, jak wielka różnica panuje między wyścigami a rajdami. Kibice zaczęli się zastanawiać, w którą stronę pójdzie ich idol – klasa GT? DTM? LMP? Puchary markowe? Możliwości był wiele, ale każda wykluczała bolidy.
Paddock nie zapomniał jednak o kierowcy i w 2017 r. mogliśmy zobaczyć Kubicę podczas testów, najpierw formuły GP3, potem Formuły E. W czerwcu 2017 r., syn marnotrawny powrócił i znów zasiadł za kierownicą bolidu F1 – Renault, swojego ostatniego zespołu. Mimo udanych testów nie otrzymał angażu na kolejny sezon…
Rękę wyciągnął do niego Williams, najpierw zatrudniając w roli kierowcy testowego, a od nowego sezonu, jako podstawowego. Historia, której nie wymyśliłby najlepszy hollywoodzki scenarzysta. W tytule napisałem o happy endzie, jednak jesteśmy świadkami spektaklu, który trwa nadal. Jaki będzie dalszy rozwój? Tego możemy się tylko domyślać. Mistrzostwo świata? Raczej w to nie wierzę, ale bądźmy szczerzy, mało kto wierzył w sam powrót. Nic nie jest więc przesądzone.
Wikipedia commons
Historia Roberta Kubicy, mimo że wyjątkowa i niespotykana w historii polskiego motorsportu, nie jest jedynym heroicznym powrotem. Najbardziej głośnym był ten Nikiego Laudy, po jego groźnym wypadku, doznanym na torze Nürburgring w 1976 r. Gdy jego Ferrari uderzyło w bandę, a następnie w inny bolid i stanęło w płomieniach wszyscy wyczekiwali momentu, kiedy kierowca wyskoczy z bolidu i oddali się w bezpieczne miejsce. Sekundy jednak mijały, a Lauda znikał w płomieniach. Gdy w końcu udało się go wydostać z bolidu nikt nie był pewny, czy kierowca przeżyje. Poparzenia skóry i płuc okazały się na tyle groźne, że w szpitalu ksiądz udzielił mu sakramentu namaszczenia. Stan wydawał się krytyczny i podobnie, jak w przypadku Polaka od razu skreślono dalszy jego udział w wyścigach. Ku zaskoczeniu wszystkich Lauda nie tylko przeżył, ale wrócił na linię startu po sześciu tygodniach, mimo że jego naskórek nie był zregenerowany i balaklawa wraz z kaskiem wywoływała potworny ból. Drogę do powrotu na tor dobrze ukazano w filmie „Rush (Wyścig)”, który polecam wszystkim, nie tylko fanom motorsportu. Lauda nie tylko wrócił do ścigania, ale dwukrotnie zdobył jeszcze mistrzostwo świata F1.
Każdy z powrotów jest wyjątkowy, ale historia jednego utkwiła mi szczególnie w pamięci. Alessandro Zanardi nigdy nie zostanie zapamiętany jako wybitny kierowca Formuły 1. Swoją przygodę z Królową Motorsportu rozpoczął w zespole Jordana w 1991 r. Startował przez niepełne trzy sezony, także w bolidach Minardi i Lotusa, ale wielkiej kariery nie zrobił. Najlepsze miejsce uzyskał w 1993 r. w GP Brazylii na torze Interlagos, gdzie przekroczył linię mety jako szósty. Lepiej  wiodło mu się w wyścigach w amerykańskiej serii CART (coś na kształt mistrzostw IndyCar), w których dwukrotnie został mistrzem w latach 1997 i 1998. Dobra forma skutkowała angażem u Williamsa. W 1999 roku  Zanardi zaliczył swój pierwszy kompletny sezon w F1. Cudów nie było, Włoch najlepszy wynik zaliczył podczas swojego rodzimego GP – był siódmy. Po sezonie rozwiązano z nim kontrakt, w 2001 r. wrócił do CART.
15 września 2001 roku nastąpił zwrot w życiu Zanardiego. Na 143. okrążeniu wyścigu na Lausitzring Włoch, wyjeżdżając z boksu, wpadł w poślizg i ustawił się bokiem na nitce toru. Wjechał w niego rozpędzony do 320 km/h bolid kierowany przez Alexa Taglianiego. Siła uderzenia urwała Zanardiemu obie nogi. Sanitariusze i stewardzi na torze biegnący w jego kierunku ślizgali się na krwi. Helikopterem przetransportowano go do szpitala, ksiądz kilka razy udzielał mu sakramentu ostatniego namaszczenia. Sytuacja była gorzej niż tragiczna, ale udało się ją opanować. Zawodnik przez kilka dni przebywał w śpiączce. Po pięciu tygodniach opuścił szpital i oświadczył jednocześnie, że nie zamierza rezygnować ze sportowej kariery.
BMW press photo
Dzięki długiej rehabilitacji udało mu się wrócić w 2003 roku na tor. Rozpoczął w miejscu, w którym została przerwana jego kariera.  Przed wyścigiem serii CART na Lausitzring przejechał 13 honorowych okrążeń, brakujących mu do ukończenia wyścigu z 2001 roku. Uzyskany wtedy czas utrwalił go w przekonaniu, że powrót do wyścigów jest realny.
Jego dalsza kariera związana jest z marką BMW. W 2003 roku rozpoczął starty w wyścigach samochodów turystycznych za sterami BMW E90 (w 2005 r. serię przemianowano na mistrzostwa świata). Rywalizował w nich na równi z innymi kierowcami. Kilkukrotnie stał na podium, w tym cztery razy na jego najwyższym stopniu. Regularne ściganie zakończył po sezonie 2009, ale wrócił do motorsportu w 2014 roku zaliczając sezon startów w serii Blacpain, za kierownicą BMW Z4 GT3.
BMW press photo
W międzyczasie Zanardi zaczął startować w zawodach handbików, odnosząc niemałe sukcesy. Jest czterokrotnym mistrzem i dwukrotnym wicemistrzem paraolimpijskim, ponadto dziesięciokrotnym mistrzem i trzykrotnym wicemistrzem świata. Parafrazując słowa Wojtka Sokoła – jest żywym przykładem, że nie ma, że się nie da…

Trzy historie, trzy różne postacie i  jedna nauka z nich płynąca – warto walczyć o swoje, nie poddawać się, w końcu osiągnie się sukces. Nie ważne jaki by on był – dla kogoś to walka o najwyższe cele, dla innego zmiana priorytetów i sportowa złość mogą spowodować, że mimo niepełnosprawności znów zacznie się wygrywać. Dla Kubicy już sam powrót jest wygraną, na którą czekali jego kibice przez długie lata. Życiorysy będące gotowymi scenariuszami na film. Jeden z nich jeszcze nie ma zakończenia, wszyscy jesteśmy widzami i czekamy na happy end. Jakie ono będzie? Zobaczymy…

Komentarze