Zaprzeczenie definicji


Kombi to najnudniejszy z rodzajów nadwozi samochodowych. Zgodnie z założeniem auto tego typu musi posiadać przepastny bagażnik, w którym łatwo zmieści się pralka, lodówka czy telewizor. Dla wielu osób synonimem prawdziwego kombi jest szwedzkie Volvo. Takie modele jak 245, 850 czy V70 pozostają niedoścignionym wzorcem ergonomii, a dzięki surowemu, szwedzkiemu stylowi nadal posiadają rzeszę wyznawców.
Volvo press photo
Najważniejszym wyznacznikiem dobrego kombiaka jest pojemność bagażnika. Każdy kolejny model powinien być pod tym względem choć odrobinę lepszy od swojego poprzednika oraz bezpośrednich konkurentów. Konstrukcja samochodów nie pozwala jednak powiększać bagażnika w nieskończoność, więc nie mając szans zdobyć palmy pierwszeństwa w litrażu podkreśla się foremny kształt, niski próg załadunku oraz pomysłowe rozwiązania w stylu haczyków, siatek lub niewielkich schowków na drobiazgi…
W tym miejscu zastanawiasz się po co czytasz takie nudy… W końcu kombi w dieslu pokroju Passata, Mondeo lub Avensisa nie budzą żadnych emocji. Niektóre marki motoryzacyjne swoimi modelami budzą większą ekscytację. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat powstało parę aut z tym nadwoziem, które z praktycznego punktu widzenia mają niewiele do powiedzenia. Pojemność bagażnika często bywa mizerna, przestrzeń bagażowa okazuje się nieforemna, a mocno ścięta linia tylnej klapy wyklucza przewiezienie lodówki. Dobrze jednak, że takie auta są na rynku, ponieważ nie każdy chcąc (a często również będąc zmuszonym) na zakup kombiaka zamierza rezygnować z linii karoserii miłej dla oka.

Konkurencja się chowa
Lexus press photo

O tym, że projektując kombi można pominąć taki parametr, jak pojemność bagażnika udowodnili designerzy Lexusa. Gdy w 2002 roku na rynku pojawił się IS Sport Cross, bezpośredni konkurent Mercedesa C-klasy, Audi A4 i BMW serii 3, udowodnił że kombi może być mało praktyczne. Kubatura tylnej części kabiny to 365 litrów przy komplecie pasażerów i 1010 litrów ze złożonymi tylnymi fotelami. Dla porównania aktualnie produkowany Seat Ibiza legitymuje się wynikami odpowiednio 355 i 1165 litrów… Oj!
Lexus press photo
Lexus IS Sport Cross nie jest jednak autem, które kupuje się by wozić nim cement i kabiny prysznicowe. Najważniejszy jest tutaj wygląd. Moim zdaniem to jedno z najładniejszych aut tego typu w historii. Linia okazuje się absolutnie ponadczasowa, a rzadkość występowania modelu na rynku powoduje, że nigdy się nie opatrzy i z etapu auta nowego przechodzi szybko na status youngtimera. Ma to odzwierciedlenie w cenach. Największym konkurentem IS-a jest od zawsze BMW serii 3, w tym przypadku model E46 (po liftingu). Porównajmy sobie ceny tych dwóch modeli. Niemieckie auto znajduje się aktualnie w coraz większym dołku cenowym i znalezienie jeżdżącego auta za 6 tysięcy złotych nie stanowi najmniejszego problemu. W przypadku Lexusa absolutnym minimum okazuje się kwota około 13-15 tysięcy złotych, za którą kupi się IS200. Mocniejsze IS300 to wydatek często około 30 tysięcy złotych.
Lexus press photo
Tym co również przyciąga do zakupu Lexa jest legendarna, wręcz mityczna niezawodność tych samochodów. Ze względu na wiek i wyeksploatowanie wielu egzemplarzy, przytrafiają się usterki, ale to „kropla w morzu” w porównaniu w niemiecką konkurencją. Problemem dla potencjalnego kupującego jest wobec wysokich cen benzyny brak silnika diesla. Ucieszeni będą za to w dużej mierze fani mocnych wrażeń. Na rynku dostępne są bowiem dwa 6-cylindrowe silniki benzynowe. Mniejszy sparowano z 6-biegową manualną przekładnią lub 4-biegowym automatem. Zapewnia on z pojemność 2 litrów 155 KM. Mocniejsza wersja – IS300 posiadała pod maską jednostkę o oznaczaniu, które powoduje u niemal każdego fana motoryzacji ciarki na plecach, drżenie rąk i zimny pot na skroni – 2JZ. Co prawda, w Lexie nie uświadczymy wersji turbo, ale 214 KM też robi robotę. Problemem może być dla niektórych fakt, że w tej wersji występuje tylko automatyczna skrzynia biegów.
IS to nie tylko technika, ale również kilka smaczków stylistycznych. Pierwszy z nich kryje się na desce rozdzielczej. To charakterystyczne zegary zwane G-Shock, które w polu prędkościomierza mają umieszczone wskaźniki temperatury silnika, napięcia oraz ekonomizer. Drugą charakterystyczną cechą auta są tylne lampy z przezroczystymi kloszami zwane od tego modelu mianem Lexus Look. Lampy takie są wciąż obecne w formie aftermarketowej w innych autach pokroju VW Golfa III lub BMW E36, gdzie potocznie nazywa się je „lampami sexu”.

Konkurencji brak
Subaru press photo

Subaru Imprezę zna niemal każdy, nie wszyscy jednak pamiętają, że występowała, oprócz odmiany sedan, także jako kombi. Nadwozie to zadebiutowało wraz z pierwszą generacją GC. Skupmy się jednak na późniejszym modelu o oznaczeniu GD. Impreza produkowana w latach 2000-2007 charakteryzuje się tym, że przeszła dwa duże liftingi zmieniające znacząco przednią część nadwozia, więc niewprawny znawca może pomyśleć, że to trzy różne generacje.
Subaru press photo
Osobliwością tego auta pozostaje fakt, że pomimo iż sedan i kombi w dużej mierze wyglądają niemal identycznie i można pomyśleć, że różnią się tylko tylną częścią nadwozia, prawda jest inna. Identyczna pozostaje tylko maska. Kombi było węższe ze względu na japońskie regulacje podatkowe dotyczące wielkości samochodu. Sedana homologowano do motorsportu więc był szerszy, co zapewniało większą stabilność, jednak dzięki temu łapał się na inny próg podatkowy.
Wersji silnikowych w zależności od roku produkcji było kilka. Nikogo oczywiście nie obchodzą warianty z silnikami 1,6 o mocy 100 KM i napędem na przód, więc skupmy się na tym z czego słynie Subaru – bokser z turbo i napęd na 4 koła. Co prawda kombi nie występowało w wariancie STi, ale w WRX i owszem. Początkowo montowano tam silnik 2.0 o mocy 218 lub 225 KM. Wraz z drugim liftingiem zastąpiono go jednostką 2.5 l ze stadem 230 KM. Jak na rodzinne kombi mocy na pewno wystarczy. Problemem może być jednak kondycja silników. W 2.0 zdarzają się obrócone panewki, a w 2,5 pękają tłoki, przepala się uszczelka pod głowicą, a niedrożność smoka olejowego może spowodować zatarcie jednostki.
Podobnie jak w przypadku Lexusa tym co nie wyszło za dobrze jest pojemność tylnej części kabiny. Pamiętacie ile miała wspomniana wcześniej Ibiza? Subaru ma 2 litry mniejszą przestrzeń bagażową. W przeciwieństwie do IS-a, który poległ również w kategorii pojemności po złożeniu tylnych siedzeń, tutaj Subaru okazuje się lepsze mieszcząc 1266 litrów bagażu.
Trudno zestawić Subaru Imprezę kombi z jakimkolwiek innym autem na rynku. Trzeba mieć mocno sprecyzowane wymagania, żeby chcieć kupić ten model z nadwoziem 5-drzwiowym. Ceny okazują się dość atrakcyjne. WRX-a można znaleźć za kwotę niewiele ponad 20 tysięcy złotych. Oczywiście wersje podstawowe są duże tańsze, bo ich ceny zaczynają się od około 8 tysięcy złotych, ale w zamian dostaje się auto, które tylko wygląda jak Subaru, ale nie jeździ jak pojazd spod znaku plejady.
Przy okazji opisywania tego modelu warto również wspomnieć o modelu SAAB 9-2X. Auto tak rzadkie, że mało kto o nim słyszał, a jeszcze mniej osób go widziało. Więc jeśli mimo trzech różnych frontów Imprezy żaden nie przypadł wam do gustu, nic straconego. Możecie przecież kupić Subaru z gryfem na masce i przednią częścią karoserii od SAAB-a.

W smokingu na budowę
Mercedes press photo

Kombi, nawet te marek premium, z czasem mogą zostać tzw. wołami roboczymi. Na ulicach można dostrzec Audi A6 C5 lub Mercedesa T210, w których fotele są permanentnie złożone, a przestrzeń bagażowa wypełniona jest wiadrami, narzędziami i drabiną. Modelem, który na pewno nie czeka taka przyszłość jest Mercedes CLS Shooting Brake. Samochód, który stworzył podobnie jak jego odmiana 4-drzwiowa osobną niszę. O ile w przypadku CLS-a w klasycznym wydaniu można mówić o sukcesie, tak jego wersja kombi okazała się… zbyt niszowa.
W przypadku tego auta dużą uwagę przywiązano do pojemności bagażnika. Choć nie jest on tak monstrualnie wielki jak w klasie E, na której auto bazuje, ale wartości 590/1550 litrów przeciętnemu użytkownikowi powinna wystarczyć. Jednym z wyróżników modelu okazuje się aranżacja tylnej części kabiny. Jako opcję oferowano wykończenie podłogi bagażnika drewnem czereśni amerykańskiej. W celu stabilizacji bagażu zastosowano również cztery cienkie gumowe paski, biegnące przez całą długość desek. Zaznaczenie tej opcji w cenniku powodowało wzrost ceny egzemplarza o skromne 22 tysiące złotych. Na bogato.
Mercedes press photo
Opcja nie wydaje się tak droga, jeśli spojrzało się na cennik, który zaczynał się od kwoty nieznacznie poniżej 300 tysięcy złotych za wersję z małym jak na tę klasę samochodu silnikiem R4 o mocy 204 KM. W palecie jednostek napędowych znalazły się jeszcze dużo ciekawsze warianty. Klasyka gatunku, czyli mocny diesel V6 oraz modele z trzema magicznymi literami AMG na klapie. Najmocniejsza, poliftingowa wersja S dysponowała mocą aż 585 KM, więc w roli ekspresu międzykontynentalnego sprawdzi się znakomicie. CLS 63S AMG jako nowy kosztował ponad 600 tysięcy złotych w wersji podstawowej, a dzięki drogim dodatkom łatwo można było podbić tę cenę.
Chętni na zakup używanych egzemplarzy muszą wysupłać z portfela minimum 100 tysięcy złotych. Za tę kwotę wybór jest jednak relatywnie słaby i większą swobodę wyboru daje kwota około 150 tysięcy złotych. Wówczas można szukać wśród diesli V6, których jest najwięcej.

Komentarze