Niełatwy żywot ulicznego wojownika

Zakup samochodu do jazdy na co dzień mającego tylny napęd, przyzwoitą blacharkę oraz instalację gazową nie okazuje się łatwym zadaniem. Jeśli dysponuje się mocno ograniczonym budżetem, trzeba dryfować na mieliźnie rynku między gruzami, trupami i golasami. Zanim zacząłem szukać, nie zdawałem sobie sprawy, jak trudne czeka mnie zadanie.

Fot. własne
Już w chwili zakupu Corsiny wiedziałem, że będzie ona ze mną tylko chwilę, a moje kolejne auto do jazdy na co dzień będzie musiało charakteryzować się kilkoma cechami, wśród których najważniejszym miał być napęd na tylną oś. Dalszymi warunkami była obecność instalacji gazowej, przyzwoity stan blacharki i moc pozwalająca na odrobinę zabawy. Po doświadczeniach z Corsą, która nie miała ABS-u, dobrze byłoby, gdyby kolejne auto posiadało ten system. Początkowo planowałem przeznaczyć na zakup nie więcej niż 5000 zł, jednak po czasie kwota ta zwiększyła się do 6000 zł.

Krąg moich zainteresowań stanowiły takie modele, jak: BMW serii 3 (e36, e46), Mercedes C-klasa (W202, W203) i CLK (W208), Ford Sierra, Polonez… i to w sumie wszystko. Większe modele jak BMW serii 5 (e39), Opel Omega, Mercedes E-klasa czy Ford Scorpio, ze względu na swoje gabaryty utrudniające znalezienia miejsca na zatłoczonym parkingu osiedlowym, odpadały.

Źródło: internet

Poszukiwania ograniczyły się do kilku źródeł. Po kilkukrotnym sprawdzeniu ofert na allegro i otomoto uznałem, że nie tędy droga. Skupiłem się na olx oraz facebooku. Od pewnego czasu należę do grupy Tanie Gruzy, która okazała się znakomitym źródłem ofert. Odkryłem także inną grupę o podobnej tematyce i podobnie brzmiącej nazwie – Giełda Tanie Gruzy. Sporo również dzieje się na marketplace, więc przy okazji codziennego przeglądania tablicy, mogłem szukać nowego samochodu.

W poszukiwania mocno zaangażował się mój najlepszy przyjaciel Ur, który jak mało kto rozumie moją motoryzacyjną zajawkę. Jego faworytem od samego początku stał się Mercedes CLK W208. Na skutek rozmów i dogłębnej analizy tej kandydatury musiałem przyznać, że auto prezentuje się nadal ładnie, ma często dobre wyposażenie, silniki w kompresorem i łatwiej o ładny egzemplarz niż w przypadku BMW serii 3. Na minus zdecydowanie zaliczyć trzeba słabe zabezpieczenie antykorozyjne oraz hamulec ręczy w nodze. Ur nie ograniczył się jednak do podsyłania mi samych Mercedesów. Jako że był w przeszłości właścicielem BMW e39, więc także „ładne” Bawarki nie uchodziły jego uwadze.

Szukanie upierdaily, mającego służyć do codziennej jazdy i jednoczesnego zrobienia bokiem ronda w wolnej chwili, okazało się wymagającym zadaniem. Skanowanie rynku doprowadziło mnie do kilku ciekawych wniosków.

Po pierwsze – chcąc kupić BMW e36 pieszczotliwie nazywane e3śmieć lub e3przyjaciel jesteście skazani na:

a) trupy z silnikami 1.6 i 1.8 w sedesie, na zawiasie typu toopierdol, które są w stanie przeżyć maksymalnie jedną zimę i kosztują góra 2000 zł;

 b) ¾ BMW czyli kompot w ładnym stanie, z silnikiem serii M40, których nikt nie chce, więc kosztują śmiesznie małe pieniądze;

c) fury z pakietem młodego driftera – hydro, spaw, wydmuszka, gwint TA Tesco i silnik minimum 1.8is – nie nadające się do jazdy jako daily;

d) grubsze projekty najczęściej po swapach na M50B25, mogące upalać z łatwością na mokrym oraz zadać szyku podczas nocnej jazdy bez celu po mieście;

 e) ostatnia i najdroższa kategoria – fury „po VIN-ie” z oryginalnym R6, M-pakietem i dobrym wyposażeniem.

Początkowo celowałem właśnie w e36, ponieważ nie byłoby szkoda, gdyby coś się autu stało, a o części łatwo. Życie jednak weryfikuje uczucie…

Źródło: internet

Po drugie – jeśli masz takie wymagania jak ja, na okres poszukiwań przeprowadź się na Lubelszczyznę, Podkarpacie, Podlasie lub Mazowsze. Często zdarzało się, że gdy już poszukałem interesującą ofertę – śliczne e36 turas z M50B20 z gazem, postawiony na gwincie i z ładnym kołem – fura musiała się znajdować minimum 450 km od Poznania. Nie wiem z czego to wynika, ale mam wrażenie, że samochody we wschodniej Polsce są tańsze. Wydaje mi się, że to samo auto będące wystawionym na sprzedaż w Luboniu kosztowałoby 6500 zł, a w Hrubieszowie 5000 zł. Nie chcąc wydawać niepotrzebnie pieniędzy na podróże postanowiłem ograniczyć się do promienia około 100 km od Poznania/Lubasza.

Po trzecie – nie czekaj do grudnia. Popyt na ulicznych wojowników zwiększa się wprost proporcjonalnie do obniżania temperatury za oknem. Im bliżej zimy, tym łatwiej znaleźć klienta na samochód, a rotacja na rynku jest spora. Z kolei wysyp ofert sprzedaży następuje na wiosnę, gdy kierowcy pozbywają się swoich zimowych zabawek.

Po czwarte – tylnonapędówki za niewielkie pieniądze poza BMW, Mercedesem i Oplem Omegą niemal nie istnieją. Zaczynając swoje poszukiwania po cichu wierzyłem, że może uda mi się znaleźć jakąś Sierrę 3d, najlepiej w wersji przedliftowej. Jestem również fanem wyglądu Forda Scorpio drugiej generacji, więc gdyby trafił się naprawdę ładny egzemplarz, może bym się na takiego skusił. Niestety Fordy RWD prawie wyginęły.

Źródło: internet
Kandydatów na miano mojego nowego daily było kilku. Pierwsze w oko wpadło mi e36 sedan z M50B20 w gazie. Cena wyjściowa: 3900 zł. Lokalizacja: Zgierz. Samochód z zewnątrz prezentował się średnio, ale z opisu wynikało, że technicznie jest ok, a progi istnieją. Jak każde e36 za te pieniądze nosił on na sobie ślady walki (pamiętajcie, że ryski, obcierki, czy wgniotki może mieć Nissan Micra czy Ford Ka; pełnoletnie BMW ma blizny). Niestety ktoś zawinął mi tę okazję sprzed nosa. Kolejnym z kandydatów było e46 compact z silnikiem 1.8, również w gazie. Największym plusem tego auta była lokalizacja, ponieważ było do obejrzenia w Poznaniu. Na minus cena (5700 zł) oraz uszkodzone drzwi kierowcy. Los chyba chciał, żebym nie kupił tego samochodu, ponieważ w dniu, w którym byłem umówiony na oględziny, akumulator w mojej Corsie wyzionął ducha i ostatecznie zrezygnowałem z obejrzenia auta. Szukałem dalej i ku mojemu zdziwieniu udało się znaleźć pięknego CLK. W tym aucie zgadzało się wszystko – super stan, znakomite wyposażenie, silnik 2.3 z kompresorem w LPG. Cena była w górnym limicie – 6000 zł, ale od razu chwyciłem za telefon. Przez trzy dni próbowałem się skontaktować z właścicielem – dzwoniłem, pisałem smsy, pożyczałem telefony od znajomych licząc, że inny numer będzie miał więcej szczęścia. Mam wrażenie, że właściciel nie chciał sprzedać tego auta…

W końcu udało się znaleźć auto, za którym się rozglądałem – e46, ale w karoserii, jakiej nie brałem pod uwagę, czyli coupe. Skupiałem się na sedanach oraz compactach, ze względu na niższe ceny, ale udało się znaleźć egzemplarz z najładniejszym nadwoziem. Jeden z najtańszych wystawionych w internecie – 6500 zł. Wersja silnikowa nie była szczytem marzeń – M43B19 o mocy 118 KM. Po krótkiej rozmowie z właścicielem zdecydowałem się pojechać obejrzeć samochód. Do Przemętu, gdzie stało auto wybrałem się razem z Urem (był też ze mną, gdy kupowałem Jolkę, więc dobrze to wróżyło). Na miejscu naszym oczom ukazał się lekko sfatygowany, dwudziestoletni owoc pracy najlepszych niemieckich inżynierów, legitymujący się przebiegiem 285 tys. km. Szybki rzut oka na karoserie w kolorze cosmosschwarz uwidocznił purchle na wszystkich, czterech nadkolach, odchodzący lakier z przedniego zderzaka oraz maskę nadającą się do ponownego lakierowania… Potem było już tylko lepiej. Samochód mechanicznie prezentował się bardzo dobrze, a stan podłogi i progów okazał się nadzwyczaj dobry (w końcu trafił samochód bez problemu podnoszący się na lewarku!). Tym, co przekonało mnie do zakupu było wyposażenie – sportsitze, klimatyzacja, 4 elektryczne szyby, tempomat, czujniki parkowania z tyłu, elektryczne lusterka i centralny zamek sterowany z pilota. Przy okazji dowiedziałem się, że ten konkretny egzemplarz ma problem z odpalaniem – przekręcając kluczyk w stacyjce trzeba zwrócić uwagę na włączającą się nagrzewnice, jeśli nie zaskoczy, samochodu nie da się odpalić. Po krótkiej jeździe próbnej udało się kupić e46. Ostateczna cena stanęła na pułapie 6000 zł, a w gratisie dostałem komplet zimowych opon. Ku mojemu zdziwieniu od poprzedniego właściciela dostałem pełny komplet kluczyków, instrukcję, oryginalną niemiecką książkę serwisową, a także informacje o przeglądach i naprawach do przebiegu 215 tys. km. Tego się nie spodziewałem.

Fot. własne

Samochód kupiłem w połowie października i od tego czasu zrobiłem nim już około 2 tys. km. Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Pozycja za kierownicą jest znakomita. Fotel kierowcy regulowany jest w pięciu płaszczyznach, więc można dopasować go idealnie pod swoją sylwetkę. Trójramienna, skórzana kierownica perfekcyjnie leży w dłoniach. Auto trzyma się jezdni jak przyklejone, mimo małych, 15-calowych felg. Podwozie ma duże rezerwy, a układ kierowniczy daję dobrą informację zwrotną z przednich kół. Dynamika okazuje się zadowalająca, ale o sportowych osiągach nie ma mowy. Do codziennego przemieszczania się jednak wystarczy.

Ku mojemu zaskoczeniu spalanie gazu kształtuje się na poziomie około 9 l na 100 km – czyli tyle co w Corsie. Minusem jest jakość zastosowanej instalacji gazowej, ponieważ ta w Corsinie była dużo lepsza. W BMW przełączenie z benzyny na gaz następuje po przejechaniu mniej więcej 2 km, w Oplu wystarczyło 20 s od odpalenia. Przy kickdownie instalacja czasem przełącza się z LPG na PB i mija sporo czasu, zanim znów kontynuujemy jazdę na gazie. Lepszym rozwiązaniem jest wtedy ręczne przełączenie. Niestety wcześniejszy właściciel umieścił przełącznik w takim miejscu, że chcąc użyć go w trakcie jazdy trzeba przybrać nienaturalnie dziwną pozycję, dzięki czemu przez chwilę wyglądamy zza kierownicy, jakbyśmy mieli udar.

Fot. własne

Świeżo po zakupie musiałem zając się kilkoma drobnymi tematami, które bardzo mnie irytowały. Na pierwszy ogień poszło pozbycie się wyblakłej nalepki na przednim zderzaku. W dalszej kolejności wymieniłem znaczek na masce. Miałem w szufladzie używany, który wcześniej jeździł na Jolce. Mimo że wypłowiały, wygląda o niebo lepiej od poprzedniego. Wiele satysfakcji sprawiło mi pozbycie się nakładek na reflektory w stylu „bad look”. Przy okazji pojawiło się pytanie, komu to się jeszcze podoba? Przecież takie dodatki były używane 15 lat temu… Dwa szybkie ruchy i problem przestał istnieć. Okazało się przy okazji, że były one przyklejone do kloszy na klej do szyb. Próbowałem też przywrócić odrobinę blasku felgom, ale polerka rantu niewiele pomogła. Jedynym większym wydatkiem, jaki na razie poniosłem był zakup drugiego kompletu felg. Seryjne piętnastki styling 41 kosztowały mnie 300 zł. Nałożyłem na nie zimowe opony i po zmianie kół samochód prezentuje się lepiej. Przy okazji sprawdziłem stan klocków hamulcowych, które przy tylnej osi okazały się mocno zużyte. Dość powiedzieć, że jeden z klocków miał grubość okładziny mniejszą niż milimetr. Udało się je więc wymienić w ostatniej chwili.

Gdy moi kumple zobaczyli samochód od razu pojawiły się sugestie, żebym kupił większe felgi i przyciemnił szyby, bo fura będzie lepiej wyglądać. Do tego niski zawias, tuba basowa do bagażnika i bajabongo. Odpowiadam im wówczas:

Źródło: internet

Auto to kupiłem z jednego prostego powodu. Jako fan driftingu chciałem nauczyć się jeździć bokiem. Dlatego też zostałem przy oponach 195, ponieważ taką łatwiej zerwać przyczepność. Przy niewielkiej mocy 118 KM trzeba pogodzić się z tym, że auto prezentuje się mocno średnio, ale przynajmniej zapewnia więcej zabawy. Na mokrym nie ma problemu, ponieważ „dwója wstaje”. Streetowego szyku zadaje też customowy tłumik końcowy – mruczy przyjemnie na wolnych obrotach, ale poprzedni właściciel nie zadał sobie trudu wycięcia otworu w zderzaku, więc po dłuższej jeździe rozgrzana końcówka wtapia się w zderzak. Wygląd ulicznego wojownika dopełniają mocno dymione tyle lampy, nieoświetlające w żaden sposób drogi podczas cofania. Na tylnej klapie wylądowała naklejka otrzymana od mojej dziewczyny Ani, z dumnie brzmiącym hasłem: Przedni napęd jest dla słabych. Odrobinę drażni mnie znajdujące się obok oznaczenie 320 Ci, przekłamujące nieco rzeczywistość, choć tłumacze sobie, że mogło być gorzej, bo ktoś mógł wpaść na pomysł umieszczenia w tym miejscu znaczka ///M3.

Fot. własne

W tym roku śniegu za dużo nie ma, ale udało mi się wykorzystać jeden krótki moment, w myśl zasady, że: Kto z pierwszym śniegiem bokiem polata, nie będzie miał przypału aż do lata. Kilka pierwszych boków za mną, a jeszcze wiele przede mną…


Mam tendencję do nadawania imion swoim pojazdom. W garażu mam już przecież Jolkę (BMW E30) i Hanię (Hondę CR125). Zastanawiałem się, jak nazwać mój nowy nabytek i moja dziewczyna Ania wymyśliła, że skoro mam już Jolkę, a e46 jest spokrewnione z e30, to nowe auto niech będzie Wjolką.

Komentarze