Podróże autoholika

Połączenie motoryzacyjnej pasji i chęci do podróży nie jest wcale tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Jak zwykle największą przeszkodą pozostają koszty. Niemniej liczę, że którąś z moich wymarzonych eskapad uda mi się zrealizować.

Fot: pixabay.com

Kilka miesięcy temu mój kolega z pracy stwierdził, że chyba nie ciągnie mnie do podróży. On sam zwiedził już sporą część Europy, z kolei moje dokonania na tym polu są faktycznie mizerne. Udało mi się być w Czechach i Niemczech, a wyprawy te odbyły się w ramach wakacji z rodzicami lub wycieczek szkolnych. Nigdy nie leciałem samolotem. Perspektywa wczasów all inclusive jakoś mnie nie pociąga, bo sączenie drinka nad basenem jest przyjemne, ale przez jeden dzień, a nie dwa tygodnie. Zresztą nie muszę wylatywać na drugi kraniec kontynentu, żeby to zrobić, bo najbliższy basen jest 8 kilometrów od mojego rodzinnego domu.

W życiu można mieć tylko jedną pasję (no chyba, że ma się dużo pieniędzy i mnóstwo wolnego czasu). Ja wybrałem samochody. Wobec tego moje wymarzone podróże chciałbym spędzić za kierownicą. 

Nie trzeba przekraczać granic Polski, żeby dobrze się bawić. Najbardziej prawdopodobną do zrealizowania wyprawą jest wyjazd na wielką pętlę bieszczadzką. A może tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady? Jestem jak najbardziej za! Licząca ponad 140 kilometrów trasa rozpoczyna się w Lesku, biegnie przez Cisną, Ustrzyki Górne i Ustrzyki Dolne i wraca do punktu początkowego. Usiana jest licznymi zakrętami, serpentynami i agrafkami. Trasę umilają górskie widoki i poczucie niczym nieskrępowanej wolności. Spod mojego rodzinnego domu do Leska jest około 670 kilometrów. Jadąc tam na pewno zaliczę po drodze odcinek prowadzący z Załuża do Woli Kocerskiej. Liczy on niewiele ponad 10 kilometrów, ale śmiało mogę go nazwać “polskim Col de Turini”, ze względu na bardzo kręty profil trasy. 

Fot: pixabay.com

Jednym z krajów, który najbardziej chciałbym zwiedzić są Niemcy. Mało oczywisty kierunek wakacyjnych wojaży, ale ze względu na fakt, że właśnie tam narodziła się motoryzacja, jest to pozycja obowiązkowa dla każdego autoholika. Wyprawa będzie mieć charakter edukacyjny, ponieważ głównym celem będą muzea Volkswagena, BMW, Mercedesa, Audi i Porsche. Wizyta w każdym z nich to cały dzień zwiedzania i obcowania z najważniejszymi modelami w historii danej marki. Możliwość przyjrzenia się z bliska samochodom będącym unikatami na skalę światową i poznania ich techniki. Przy okazji tej podróży nie zabraknie też sportowych emocji. Najważniejszym punktem wyprawy będzie przejazd Zielonego Piekła czyli Północnej Pętli toru Nurburgring (Nordschleife). Niemal 21 kilometrów pełnej swobody i możliwości wyciśnięcia ze swojego samochodu ostatnich soków. Zastrzyk adrenaliny i zagotowanie płynu hamulcowego gwarantowane. Trasa z mojego rodzinnego domu przez Wolfsburg, Ingolstadt, Monachium, Stuttgart, Nurburg i z powrotem do Lubasza liczy około 2600 kilometrów. 

Fot: pixabay.com

Kolejna z moich wymarzonych podróży będzie jeszcze dłuższa, ponieważ przekroczy ona barierę 3000 kilometrów. Celem są tym razem północne Włochy. Pierwszym punktem na mapie pozostaje jednak szwajcarskie Davos. W tym mieście rozpoczyna się bowiem droga prowadząca w kierunku przełęczy Stelvio. Jeremy Clarkson, James May i Richard Hammond w jednym z odcinków Top Gear określili tę trasę jako jedną z najlepszych na świecie. Lepszej rekomendacji nie jestem sobie w stanie wyobrazić! Jest to droga bardzo wymagająca pod względem technicznym, ciasna, z mnóstwem wolnych nawrotów. Będąc w tej okolicy nie sposób nie udać się nad dwa jeziora otoczone malowniczymi górami - Garda i Como. To drugie znane jest wszystkim miłośnikom klasycznej motoryzacji, ponieważ nad jego brzegiem, w miejscowości Cernobbio odbywa się słynny Concorso d'Eleganza Villa d'Este.

Fot: pixabay.com

Na liście miejsc do odwiedzenia znalazła się także Rumunia. Łatwo się domyśleć, że w tym przypadku chodzi o przejazd Trasą Transfogarską (Transfăgărășan). Liczy ona około 150 kilometrów i wiedzie przez środkową część kraju, przecinając główny grzbiet Gór Fogarskich. Droga ta również została zachwalana w jednym z odcinków Top Gear. Przyznano wówczas, że wygląda jak zbitka najlepszych zakrętów ze wszystkich ważniejszych torów wyścigowych na świecie. Odkąd zobaczyłem to miejsce na ekranie telewizora zakochałem się w nim. Spośród wszystkich opisanych destynacji, ta okazuje się najważniejsza i traktuje ją priorytetowo na liście moich motoryzacyjnych podróży.

Fot: pixabay.com

Fot: pixabay.com
Norwegia - tam również mam ochotę się wybrać. Powody są dwa - Droga Trolli i położona relatywnie niedaleko Droga Atlantycka. Pierwsza z nich jest pełna ciasnych agrafek wijących się na dystansie 55 kilometrów. To również jedyne miejsce na świecie, w którym można zobaczyć znak drogowy “Uwaga Trolle”. Droga Atlantycka, to z kolei trasa łącząca wyspę Aveory z lądem. Składa się z ośmiu mostów i stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Norwegii.



Ostatnia z wymarzonych wypraw będzie wyjątkowa pod pewnym względem - większość trasy pokonam samolotem. Podróż rozpocznie się i zakończy w stolicy Islandii - Reykjaviku. Celem jest pokonanie liczącej 1323 kilometry drogi nr 1 okrążającej wyspę. Najlepszym narzędziem do tego celu okazuje się auto z napędem na cztery koła. Poszukując informacji o cenie wynajmu takiego samochodu trafiłem na stronę porównującą ofertę lokalnych wypożyczalni. Okazało się, że wynajęcie Suzuki Jimny na tydzień, to koszt około 3 tysięcy złotych. Jeśli dodam do tego koszt przelotu, noclegów i paliwa, kwota robi się zawrotna. 

Fot: pixabay.com

Liczba miejsc, do których chciałbym się udać nie kończy się na tej liście. Istnieją przecież Pacific Coast Highway w Stanach Zjednoczonych, licząca 30.000 kilometrów Autostrada Panamerykańska czy okalająca Australię Highway 1. Wiele dróg i miejsc do odkrycia. 

Ktoś chętny na wspólną podróż? 


Komentarze