Posiadanie pełnoletniego BMW to nie lada huśtawka nastrojów. Moment jazdy i pokonywania każdego kolejnego zakrętu jest czymś znakomitym. Idyllę zaburzają jednak częste momenty, w których auto odmawia posłuszeństwa.
Gdy w październiku 2020 r. kupowałem moje e46 byłem bardzo
zadowolony, wszak przesiadałem się na nie z Opla Corsy. Pierwsze wspólne chwile
opisałem już w artykule Niełatwy żywotulicznego wojownika. Część przemyśleń dotyczących głównie problemów z
elektryką zawarłem też w tekście O BMW iich kierowcach. Teraz przyszła pora na podsumowanie całego okresu
użytkowania. Do lipca 2022 r. przejechałem moim BMW ponad 31 tysięcy
kilometrów. Dystansu pełnego emocji – tych pozytywnych i negatywnych.
Kolekcja blizn
Wiele starych BMW określa się mianem wojowników, a znajdujące się na nich zadrapania i wgniotki to blizny, będące dowodem wielu przygód. Moje e46 także posiadało sporą kolekcję obrażeń, z których najwięcej nabawiło się po niewiele ponad dwóch miesiącach od zakupu. Słyszeliście kiedyś historię o płocie wymuszającym pierwszeństwo na prawidłowo jadącej Bawarce? Pewnie nie. Wierzcie mi jednak, że byłem uczestnikiem takiego zdarzenia. Nie wdając się w szczegóły, sytuacja skończyła się na urwanym lusterku, dolnej osłonie silnika, listwie zderzaka i czujniku temperatury zewnętrznej, wgniecionym progu, błotniku i drzwiach pasażera, porysowanej masce, zderzaku i dwóch felgach. Najważniejsze jednak, że ucierpiała tylko estetyka, bo technicznie auto nie odniosło żadnych obrażeń. Nie przejmowałem się szczególnie tymi rysami i wgnitami. Wobec tego naprawy przeciągały się mocno w czasie.
Wszelkie części do auta (zwłaszcza te, które sam rozwaliłem)
kupowałem możliwie taniej. Listwa zderzaka kosztowała 60 zł. Była srebrna, ale
sam polakierowałem ją sprayem znalezionym w garażu. Była matowa, co trochę kuło
w oczy wobec pozostałych części pokrytych lakierem metalik. Lusterko od strony pasażera
kupiłem dopiero po pół roku, ponieważ zbliżał się przegląd techniczny.
Wcześniej jeździłem z zadrutowanym. Trudno było znaleźć część w rozsądnej
cenie. O ile lusterka do kombi i sedana można kupić za 50 zł, o tyle ceny
lusterek do coupe zaczynają się od około 200-250 zł. Mnie udało się zrobić
interes życia płacąc 70 zł. Haczyk polegał jednak na tym, że wkład był zalany
sylikonem, a na oryginalne szkło ktoś nakleił lustro z innego auta. Element nie
był w kolorze, jednak wymieniłem obudowę na tą z uszkodzonej części (miała
nawiercone 5 otworów na druty, ale nie rzucały się one mocno w oczy). Jako że
byłem jedynym kierowcą mojego BMW, nie siliłem się nawet na podłączenie kostki
od elektrycznego sterowania. Włożyłem ją tylko luzem w otwór w drzwiach. Więcej
wysiłku wymagała wymiana błotnika. Cokolwiek pomalowane w kolor cosmosschwarz
jest drogie, więc chcąc zaoszczędzić kupiłem nowy, niepolakierowany zamiennik.
Na allegro dokupiłem spray w odpowiednim kolorze. Stałem się latarnikiem, a w
garażu zorganizowałem prowizoryczną komorę lakierniczą. Efekt końcowy był
zniewalający i niczym nie odbiegał od reszty auta (przynajmniej tak sobie
wmawiam).
Znikające punkty
Moje ukochane e46 było trwałą niemiecką konstrukcją, ale czasem coś z niego odpadło, innym razem coś zostało zgubione. Problemem okazywał się np. olej, który bardzo lubił opuszczać silnik. Pierwszy wyciek związany był z nieszczelną uszczelką podstawy filtra oleju. Jej wymiana była szybka, łatwa i przyjemna. Kolejny wyciek był bardziej problematyczny. Odkryłem bowiem, że olej wycieka z łączenia bloku i głowicy. Uszczelka posiadła niewielkie pęknięcie. Wiedząc, ile czasu i pieniędzy kosztuje wymiana UPG, postanowiłem zadziałać najpierw tańszym sposobem. Kupiłem więc odporny na smary i temperaturę klej do misek olejowych i postanowiłem zakleić ubytek w uszczelce. Ku mojemu zdziwieniu naprawa okazała się skuteczna. Na ostatnim przeglądzie, który odbył się dwa dni przed sprzedażą auta, okazało się, że silnik jest cały brudny od oleju. Nie mając czasu i chęci na dociekanie, gdzie pojawił się wyciek, sprawdziłem tylko ilość środka smarnego. Była prawidłowa, więc o naprawie nie było mowy.
Wyjątkową sytuację miałem podczas jednej podróży do pracy. Auto
w czasie jazdy zgubiło bowiem kierunkowskaz. Dowiedziałem się o tym po około 20
kilometrach, gdy zaparkowałem samochód pod biurem. Przy zakupie nowego
kierunkowskazu miałem nie lada dylemat. Zgubiony migacz był bowiem
przyciemniany, a więc droższy niż pozostałe zamienniki. Postanowiłem więc
zainwestować w komplet nowych, kupionych za 78 zł. Problemem był fakt, że były
one białe i nie pasowały do całego czarnego auta. Po kilku dniach od
zamontowania części nowy migacz wypadł. Tym razem gdy usłyszałem uderzenie
podczas jazdy spojrzałem w lusterko i zauważyłem, że kierunkowskaz kula się po
drodze krajowej nr 92. Upadł jednak na pobocze, więc zatrzymałem się i zabrałem
go do auta. Ku mojemu zaskoczeniu był tylko lekko porysowany, bez pęknięć. Przy
drugim montażu postanowiłem zobaczyć, dlaczego wcześniej wypadał. Po wykręceniu
lampy (co było łatwe, ponieważ dwa z czterech mocowań były urwane) okazało się,
że uchwyty były popękane. Po wywierceniu kilku otworów, zastosowaniu 6 trytytek
i 2 drucików, kierunkowskaz trzymał się na miejscu.
Na co dzień pracuję i mieszkam w Poznaniu, więc auto
zazwyczaj parkowało pod blokiem. Zdarzało się, że zastawałem auto w innym
stanie, niż dzień wcześniej. Jakiś amator cudzej własności ukradł mi znaczek z
klapy bagażnika, przy okazji zostawiając rysę na lakierze. Aż do momentu
sprzedaży, przez pół roku, nie zdążyłem kupić nowego emblematu. Wcześniej
miałem także inną nieprzyjemną sytuację, ponieważ ktoś zarysował mi narożnik
tylnego zderzaka. Rysa była w takim miejscu, że koledzy często pytali mnie, czy
zaliczyłem podczas driftu kiss the wall.
Wieczna zmarzlina
Momentami zastanawiały mnie komunikaty na desce rozdzielczej dotyczące temperatury na zewnątrz pojazdu. Czujnik został wyrwany wraz z dolną osłoną silnika podczas incydentu z płotem i przez długi okres wyświetlała się temperatura -40oC. Mógłbym oczywiście przełączyć widok komputera pokładowego i obserwować np. godzinę, ale nie było to możliwe, ponieważ guzik znajdujący się na przełączniku zespolonym nie działał. Byłem więc skazany na obserwowanie temperatury. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że czasami wartość się zmieniała. Podejrzewam, że było to związane z solą używaną do posypywania dróg. Pozbawione izolacji i zwisające luźno kable dostawały zwarcia i potrafiły odliczać od -40oC aż do 0oC. Miałem kiedyś zabawną sytuację z patrolem policji. Podczas rutynowej kontroli trzeźwości przemiła pani policjantka spytała mnie, skąd jadę skoro za oknem było około -5oC, a moje auto pokazywało -40oC. Uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem, że chyba czujnik od temperatury zgłupiał, bo zadziałała na niego sól z drogi.
Z zimą wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia dotycząca
użytkowania e46 (nie, to jeszcze nie pora na drifty). Gdy temperatura spadała
poniżej -10oC ,przestawała działać klamka w drzwiach kierowcy. Można
było otworzyć te drzwi, ale później następował problem z ich zamknięciem.
Wówczas procedura zamknięcia wyglądała następująco: najpierw trzeba było
wysiąść z auta (przy okazji mamrocząc pod nosem soczystą wiązankę wulgaryzmów),
następnie przycisnąć drzwi kolanem, jednocześnie zamykając zamek z pilota w
kluczyku. Przy odrobienie szczęścia udało się tego dokonać na pierwszym razem.
Gdy drzwi się w końcu zamknęły, należało skorzystać z drzwi od strony pasażera,
które działały prawidłowo niezależnie od pogody. Wysiadanie też odbywało się od
strony pasażera. Dla postronnego obserwatora wyglądało to komicznie. Dali mi o
tym znać znajomi, którzy właśnie przechodzili pod moim domem i mogli
zaobserwować wykonywaną przeze mnie ekwilibrystykę.
Daily z problemami
Mimo wielu przygód moje auto do jazdy na co dzień sprawdzało się w tej roli znośnie. Automatyczna klimatyzacja jako jeden z niewielu elementów nigdy nie sprawiała problemów i sprawnie działała nawet w największe gorączki. Odpalanie silnika w mrozie? Nawet przy -17oC nie było wyzwaniem. Spalanie wahało się w granicach 9-13 litrów LPG, w zależności od stylu jazdy. Przy aktualnych cenach paliwa koszt przejechania 100 km był bardzo niski. Pokusiłem się nawet na jedną dłuższą podróż. Wspólnie z moją narzeczoną wybraliśmy się e46 do Kołobrzegu. 380 km przejechane w ciągu dnia nie zrobiło na aucie wrażenia. Co innego na Ani, która bardzo się zdziwiła, że BMW nie zepsuło się po drodze. Miała ku temu powody…
Przez cały okres eksploatacji wyświetlało się przy zegarach check
engine. Normą były niedziałające lampy, więc świeciły się od nich kontrolki. Po
pewnym czasie do tego grona dołączyła ikona od niesprawnej poduszki
powietrznej. Kiedyś podczas jazdy, na dosłownie sekundę przestał działać
prędkościomierz i obrotomierz oraz zapaliły się wszystkie możliwe ostrzeżenia.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, ponieważ przed sobą miałem trasę liczącą 240
km. Był to jednak jednorazowy incydent i o dziwo obyło się później bez podobnych
sytuacji.
Zimowe używanie zgodnie z przeznaczeniem
Irytacja związana z posiadaniem starego, wiecznie psującego
się BMW mijała, gdy za oknem pojawiał się pierwszy śnieg. Ulubiona pora roku
dla każdego fana zabaw na pustych placach i parkingach. Dzięki e46 mogłem
nauczyć się podstaw driftingowego rzemiosła. Pierwsze jazdy bokiem, kółka,
przekładki. Aż cieplej robi się człowiekowi na sercu, jak o tym wspomina. To
balansowanie na cienkiej krawędzi między odprostowanie, a wyspinowaniem.
Uważanie, by w nic nie uderzyć i nie zniszczyć swojego bolidu oraz otaczającej
przestrzeni. Każdy buntownik w RWD z mojej rodzinnej okolicy kojarzy pałac w
Lubaszu, ze sławnym gazonem oraz drogę do zamku w Goraju. To prawdziwe place
zabaw dla dużych chłopców.
W tym momencie słowa uznania kieruje dla specjalistów pracujących w BMW przy projektowaniu tworzywa, z którego wykonano przedni zderzak. Wiadomo, że „kto grubo leci, ten przyp****olić musi”. Zderzak znajduje się więc na pierwszej linii ognia. Tyle uderzeń w płot, żywopłot, skarpę, murek i pobocze, ile zaliczyłem przodem, a większych śladów praktycznie brak. Lakier popękał, ale plastik był cały.
Zima wywarła także inne piętno na karoserii. Wszechobecna
sól spowodowała, że na każdym nadkolu pojawiły się duże ogniska korozji.
Wszechobecna ruda mocno kuła w oczy. Zaradziłem temu w jedyny słuszny sposób.
Nie chcąc wydawać kroci na lakiernika, kupiłem poszerzenia z Musk Custom i
wspólnie ze szwagrem je zamontowaliśmy. Trzeba przyznać, że auto w ten sposób
zyskało co najmniej 30 KM mocy, a także +10 punktów do lansu. Zaczęło się
prezentować bojowo i na wskroś zawadiacko. Rasowa driftówa, mimo małej mocy.
Początek końca
Podstawową cechą auta służącego do codziennego poruszania się powinna być niezawodność. Moje BMW e46 z niej nie słynęło. Dość powiedzieć, że w czasie jego posiadania od października 2020 r. do lipca 2022 r. auto odwiedziło mechanika 11 razy w celu wykonania jakiś napraw (nie wliczam w to wizyt na serwis olejowy oraz wulkanizację). Oprócz wcześniej wspomnianych problemów z elektryką, wyciekami oleju czy choinką na desce rozdzielczej, wymiany wymagało: tłumik końcowy, alternator, sprzęgło, czujnik zużycia klocków hamulcowych z tyłu, klocki hamulcowe z przodu i z tyłu, węże przy reduktorze, opornica dmuchawy czy tuleje przednich wahaczy.
Najwięcej problemów sprawiał jednak układ chłodzenia (w tym miejscu pozdrawiam każdego właściciela BMW z silnikiem M43). Pod koniec maja po przejechaniu trasy liczącej ok. 50 km i zaparkowaniu auta pod blokiem, chłodziwo powiedziało Auf Wiedersehen i wylało się na asfalt. BMW po raz pierwszy znalazło się na lawecie i zostało odwiezione do mechanika. Ten wymienił króciec w układzie chłodzenia. Po trzech dniach od odebrania samochodu z warsztatu płyn chłodniczy znów zaczął wyciekać. Ponowna wizyta u mechanika zakończyła się wymianą jednego z węży. Po tygodniu bezproblemowej eksploatacji, przejeżdżając przez rynek w Szamotułach, e46 znów wypluło chłodziwo. Po zjechaniu na parking okazało się, że ciśnienie w układzie rozerwało zbiorniczek wyrównawczy. Po raz drugi w ciągu trzech tygodni BMW odwieziono na lawecie do serwisu. Mechanik wymienił poza wspomnianym zbiorniczkiem, także cieknącą chłodnicę, niewłączający się wentylator oraz sterownik od instalacji LPG, który został zalany płynem chłodniczym. Oczekując na drugi przyjazd lawety stwierdziłem, że nie mam już siły, żeby użerać się z e46. Wówczas podjąłem decyzję, żeby je sprzedać.
Nieoczekiwane zakończenie
Plan był inny. Liczyłem, że BMW sprzedam na wiosnę 2023 r. Życie zadecydowało jednak inaczej. Szybko udało mi się kupić Mercedesa CLK240, o czym pisałem w artykule Niespodziewanaprzesiadka na gwiazdę. Pozostała jednak kwestia sprzedaży e46. Nienawidzę sprzedawać jakiegokolwiek pojazdu, w czym utwierdziłem się także podczas szukania nowego właściciela dla Wjolki. Wstawiłem ogłoszenie sprzedaży na Facebooka na grupy poświęcone e46 oraz tanim gruzom. Odzew był spory. Pisało mnóstwo osób, pojawiały się pytania o korozję, stan techniczny oraz katalizatory. Konkretów było jednak mało. Auto wystawiłem za 6200 zł. Było to najtańsze sprawne e46 coupe w LPG wystawione na sprzedaż w całym kraju. Mimo to, zainteresowani zakupem oczekiwali auta w stanie perfekcyjnym. Rozmowy często kończyły się, gdy wspominałem, że maska i przedni zderzak są do malowania, a katalizatora najpewniej nie ma. Gdyby auto broniło się wizualnie, wystawiłbym je za 9000 zł. Zaproponowana przeze mnie cena była bardzo okazyjna i adekwatna do stanu pojazdu. W ciągu dziewięciu dni napisało do mnie niemal czterdzieści osób. Często proponowano zamiany, na m.in. Opla Vectrę, Volkswagena Passata b5 czy motocykl Kawasaki. Koniec końców udało mi się sprzedać auto jakiemuś osiemnastolatkowi. Kwota transakcji była niewiele niższa od sumy, za którą kupiłem e46 w 2020 r. Mając na uwadze różnicę w wyglądzie, jaka zaszła w czasie posiadanie przeze mnie samochodu, muszę przyznać, że zrobiłem dobry interes.







Ale sprzęt, nowy właściciel w brodę sobie pluje
OdpowiedzUsuń