Najważniejszym wymaganiem, jakie postawiłem przed zakupem mojego kolejnego samochodu było to, żeby nie psuł się często. Wiecie, ile wytrzymało auto od momentu zakupu, do pierwszej awarii? Pięć dni.
Żadne z moich dotychczasowych daily nie grzeszyło
trwałością. Nie przejmowałem się tym jednak, ponieważ kupując kilkunastoletni
egzemplarz trzeba liczyć się z tym, że najlepszy czas ma już za sobą. Każda moja
kolejna maszyna była o klasę lub dwie wyższa od poprzedniej. Koszty napraw
także rosły, więc postanowiłem przerwać spiralę wydatków.
Długo zastanawiałem się, co wybrać. Wiele godzin
przeglądałem internet, poszukując modelu dostosowanego do moich wymagań.
Podstawą miała być niewielka awaryjność – dobra opinia o silniku i elektronice,
popularność i łatwy dostęp do części oraz niskie ceny tych części. Nic z marek
premium i segment nie wyższy niż C. Do tego czterocylindrowy silnik o mocy
minimum 100 KM zasilany LPG lub ropą. Z wyposażenia jedynym must have miała być
klimatyzacja. Budżet przeznaczony na zakup to granice 7-8 tysięcy złotych.
Nie zamykałem się na żadną markę. Swój wzrok
skierowałem najpierw w stronę marek japońskich, które uchodzą za trwałe. Słaba
współpraca ich silników z LPG oraz brak diesli gwarantujących tanią
eksploatację sprawiły, że musiałem zwrócić się ku markom europejskim. Może coś
z Francji? Nie, ponieważ elektryka jest niestabilna, a o dobrego elektryka
samochodowego niełatwo. Włochy? Trudno o niewielkie auto mające więcej niż 80
KM. Zostały więc Niemcy. Za Mercedesa i BMW podziękuję. Jedyną opcją okazał się
więc Volkswagen. Opla nie brałem pod uwagę, bo są kompletnie pozbawione
jakichkolwiek oznak emocji. Autom z Wolfsburga mógłbym też zarzucić to samo. Nagle
mnie jednak olśniło. Przecież można mieć Volkswagena, nie mając jednocześnie
Volkswagena.
Niemiecka precyzja, hiszpański temperament
Tym hasłem reklamuje się marka Seat, oferująca dokładnie to, czego szukałem. Można więc kupić ładniejszego odpowiednika Polo i Golfa, czyli Ibizę i Leona. W moim budżecie znalazły się pierwsza generacja Leona, będąca w rzeczywistości Golfem IV oraz Ibiza oznaczona jako 6L, produkowana w latach 2002-2008. Szybki przegląd rynku wykazał, że lepszym rozwiązaniem będzie Ibiza, która bardziej podobała mi się z wyglądu i można było znaleźć ją w wersji 1.9 TDI o mocy 130 KM. Wymarzył mi się trzydrzwiowy wariant z tym silnikiem, pakietem FR i żółtym lakierem.
Jak na złość, w momencie, gdy zdecydowałem się na
zakup, w promieniu 200 km ode mnie, nie było żadnego wartego uwagi egzemplarza.
Ciekawe pojazdy pojawiały się natomiast w Krakowie, Rzeszowie, Katowicach czy
Białymstoku. Było to jednak stanowczo za daleko, jak na podróż po tak tani
samochód. Po kilku tygodniach odświeżania Olx moją uwagę zwróciła sztuka,
znajdująca się w okolicach Międzyrzecza. Ruszyliśmy więc z moim przyjacielem
Krzysiem na oględziny. Wypadły one obiecująco, więc stałem się dumnym
posiadaczem Seata.
Wybór z rozsądku
Przy zakupie Ibizy zaskoczyło mnie wiele pierwszych
razów: pierwszy diesel, pierwsze auto mające więcej niż troje drzwi (ma aż
pięć), pierwszy VAG, pierwszy samochód, który w chwili zakupu nie ma 20 lat (ma
19 lat).
Pod maską znajduje się legendarne 1.9 TDI o mocy 100
KM, które sparowano z ręczną, pięciobiegową przekładnią manualną. Przy
przebiegu 306 tysięcy kilometrów, silnik ten jest ledwo dotarty i posłuży mi
jeszcze przez długie kilometry.
Tym, co w dużej mierze przekonało mnie do zakupu błękitnego egzemplarza było jego wyposażenie. Po niemal dwudziestoletnim aucie segmentu B nie można się spodziewać za dużo, a tu niespodzianka. Mam więc automatyczną klimatyzację, tempomat, 4 elektryczne szyby, elektrycznie regulowane, składane i podgrzewane lusterka, podstawowy komputer pokładowy, radio z CD i MP3 oraz alufelgi w rozmiarze 16 cali. To nawet więcej niż oczekiwałem, gdy rozpocząłem poszukiwania samochodu.
Podczas oględzin wyszło także kilka wad, ale okazują
się mało istotne, ponieważ dotyczą estetyki będącej kwestią drugorzędną. Karoseria
nie jest wolna od przetrać parkingowych i rys. Znajdują się one praktycznie na
każdym elemencie poszycia. Nie są głębokie, więc rdza się nie pojawia. W czasie
sprawdzania czujnikiem lakieru okazało się, że naprawiana była prawa strona
auta na wysokości obojga drzwi. Uszkodzenie zlikwidowano jednak dobrze,
ponieważ nie wykryto szpachli, a tylko drugą warstwę farby. W czasie jazdy
próbnej wyszło także na jaw, że jeden z głośników w przednich drzwiach nie
działa.
Partner w podróży
Tym, co najbardziej lubię w moim autku, jest zasięg
na jednym tankowaniu. Dotychczas jeżdżąc samochodami zasilanymi LPG musiałem
tankować co 300-400 km. Teraz stację odwiedzam po 750-800 km. Realna spalanie
kształtuje się więc na poziomie 5-5,5 l na 100 km. Koszty paliwa są więc
porównywalne z jazdą na gazie.
Budżetu nie nadwyrężają także pozostałe koszty
eksploatacji. Podstawowe filtry dostępne są od ręki w lokalnym sklepie
motoryzacyjnym, a nich ceny są o połowę niższe niż w przypadku Mercedesa. Świeżo
po zakupie musiałem wymienić uszkodzoną kratkę nawiewu znajdującą się na desce
rozdzielczej. Wiecie, ile kosztował nowy element? Niewiarygodne 8 zł.
Mimo niewielkich rozmiarów, Ibiza zapewnia dużo przestrzeni w kabinie. Udało mi się nią przewieść stelaż na hamak. Swojej pakowności dowiodła również podczas wyjazdu na Pol’and’Rock. Bez trudu zmieściły się w niej bagaże dwóch osób. Podczas tej wyprawy spałem jedną noc na fotelu kierowcy. Nie było wygodnie, jak w łóżku, ale Seat sprawdził się w roli awaryjnego hotelu.
Doceniam też połączenie jasnego, błękitnego lakieru z
szarym wnętrzem. Dzięki temu i sprawnej klimatyzacji, kabina nie nagrzewa się
zbytnio w ciepłe dni. Ciekawym rozwiązaniem, które urozmaica wnętrze, jest
górna część deski rozdzielczej oraz drzwi powleczone materiałem przypominającym
strukturą flok używany w rajdówkach. Wygląda to bardzo ładnie, ale jest
kłopotliwe w czyszczeniu.
Zadowalająca jest dynamika 1.9 TDI. Moment obrotowy
turbodiesla i moc 100 KM połączone z niską masą auta niewiele przekraczającą
1200 kg, powodują, że nie ma problemu z dynamicznym włączeniem się do ruchu lub
wyprzedzeniem ciężarówki. Całościowego, pozytywnego odbioru właściwości
jezdnych dopełnia przyjemna amortyzacja zawieszenia. Auto pewnie prowadzi się w
zakrętach, a limity przyczepności czuć za sprawą średniej jakości opon, a nie
rezerw podwozia. Trzeba naprawdę dużej dziury, by zawieszenie dobiło do końca.
Małe zgrzyty
Na wstępie wspomniałem, że auto zepsuło się po pięciu dniach od zakupu. Winny wszystkiemu był czujnik położenia wału, powodujący choinkę na desce rozdzielczej, gaśnięcie silnika i problemy z jego powtórnym odpaleniem. Szybka naprawa kosztująca 250 zł spowodowała powrót na drogi. Na przestrzeni ostatnich kilku tygodni Ibiza jeszcze raz musiała odwiedzić mechanika. Tym razem powodem podwyższonej temperatury silnika była niewielka dziurka w jednym z węży w układzie chłodzenia. Naprawa trwała jeden dzień, a od jej zakończenia Seat sprawuje się bez problemu.
Ibizka ma jeszcze kilka niedoskonałości, z którymi
muszę nauczyć się żyć, ponieważ wynikają bezpośrednio z charakterystyki modelu.
Z wad typowo ergonomicznych muszę wymienić brak podłokietnika, wystającą deskę
rozdzielczą od strony drzwi, o którą uderzam piszczelem przy wchodzeniu do
auta, tapicerkę podatną na zabrudzenia oraz pedały hamulca i sprzęgła znajdują
się za blisko siebie. Moje auto wyposażone jest także w nadpobudliwy alarm.
Jego działanie przejawia się tym, że włącza się przy mocniejszym deszczu oraz
myciu auta, a czasami także przy zamykaniu klapy bagażnika. Ponadto jego
działanie powoduje, że zamki szybko się zamykają i co chwila trzeba wyciągać
kluczyk z kieszeni i otwierać je na nowo.
Kilka słów należy wspomnieć o kulturze pracy
jednostki napędowej, a raczej jej braku. Nigdy nie byłem fanem diesla i fakt,
że stałem się jego posiadaczem podyktowany jest wyłącznie rachunkiem
ekonomicznym. Drażni mnie klekot wydobywający się spod maski oraz nienajlepsze
wygłuszenie kabiny. Ratuje mnie fakt posiadania sprawnego radia oraz to, że
lubię słuchać bardzo głośno muzyki i nie docierają do mnie irytujące odgłosy klekotu
tedeika.
Życzenie spokoju
Jako że mam już samochód, w który wkładam niemałe fundusze (Jolka), potrzebuję czegoś, co nie wymaga dużych kwot pieniężnych na utrzymanie. Jedyne, co planuję wymienić w Ibizie, to kierownica. Nie wiem, dlaczego osoba konfigurująca to auto jako nowe, nie zaznaczyła opcji skórzanej kierownicy. Sprawdziłem już Olx i wiem, że ten używany element kosztuje około 150 zł i niedługo pojawi się w mojej Ibizie.
Mając tani samochód, chcę się jeszcze bardziej ograniczyć koszty jego posiadania, poprzez samodzielną obsługę serwisową. Wróciła mi więc motywacja, żeby cokolwiek robić samemu. Na razie wymieniłem filtry i olej silnikowy, a nie jest to moje ostatnie słowo.






Komentarze
Prześlij komentarz