Przyszłość upalania

Budzisz się, jest styczeń 2035 r. w salonach sprzedaży nie uświadczysz już samochodów spalinowych. Musisz odreagować, więc planujesz zakup gruza, żeby móc polatać bokiem po śniegu w oparach spalanej mieszanki paliwowo-powietrznej. Jakie modele masz do wyboru?

BMW press photo

Wszystko kiedyś się kończy. Czy tego chcemy, czy nie populacje BMW E36 i E46 kiedyś skurczą się do tego stopnia, że na rynku zostaną tylko zadbane egzemplarze warte wielkich sum pieniędzy. Co wtedy począć? Przecież to nie powód by skulić się w kącie w pozycji embrionalnej i zacząć płakać. Sytuacja będzie wymagała przestawienia się na nowsze konstrukcje. Nie będzie już tak łatwo o silnik sześciocylindrowy, awaryjność elektroniki jeszcze się zwiększy, a ceny zakupu czegokolwiek sensownego nie spadną pewnie poniżej granicy 10 tysięcy. Jeszcze kilka lat temu można było kupić E36 z M50 pod maską za 3 tysiące złotych (co opisałem w artykule Trójka za trójkę). Dziś za kompakta 1.6 wołają 5 tysięcy złotych, a cokolwiek z silnikiem R6 to już wydatek około 7 tysięcy złotych. Czasy pod tym względem zmieniają się na gorsze.

Podstawą upalania w 2035 r. nadal będą auta z tylnym napędem i manualnymi skrzyniami biegów. W tym czasie najpewniej największą liczbę będą stanowiły modele wyprodukowane w latach 2008-2015. Jako że napęd rwd jest domeną producentów premium, a ci sukcesywnie rezygnowali z manuali, trzeba brać pod uwagę mniejszą podaż rynkową i fakt, że mocniejsze wersje silnikowe były wyposażone tylko w automatyczne skrzynie biegów. Miejsce atmosferycznych rzędowych szóstek zajmą silniki R4 turbo. Dźwięk na tym ucierpi, ale plusem będzie możliwość łatwego zwiększenia mocy przez tuning jednostki sterującej silnikiem. Kolejną zmianą, jaka zaszła na rynku jest fakt, że dużo osobowych BMW lub Mercedesów wyposaża się w napęd na cztery koła, co nie ułatwi poszukiwań zimowego wojownika. Ponadto prym benzyny zostanie zachwiany przez większą podaż tanich diesli wykluczanych ze stref czystego transportu. W czym będzie można wybierać? W mocno sfatygowanych pełnoletnich konstrukcjach segmentów C i D, o mocy nie przekraczającej przeważnie 200 KM i zaliczających wówczas maksymalny dołek cenowy.

Gruz = BMW

Najpopularniejszą marką związaną z ulicznym upalaniem już od czasów rewolucji neolitycznej jest oczywiście BMW. W tej materii nic się nie zmieni przez następne lata. Nadal podstawowym wyborem będzie seria 3. Przede wszystkim chodzi tu o generację e90 – ostatnią z atmosferycznymi R6 sparowanymi z manualnymi skrzyniami biegów. Wersja ta naturalnie przejmie hegemonię po starszych generacjach, budując dalej legendę zapoczątkowaną przez E30. Najbardziej dojechane egzemplarze E90 już dziś można kupić w kwocie poniżej 10 tysięcy zł (przeważnie diesle 2.0). W perspektywie najbliższych lat auto to będzie stanowić coraz popularniejszą bazę do taniej driftówy, a na facebookowej grupie Tanie Gruzy będzie można poszukać egzemplarze wyposażone w „pakiet młodego driftera” (spaw, hydrołapa, skręt i kubeł).

BMW press photo

Gorzej temat wygląda w przypadku nowszej serii 3 typoszeregu F30 (oraz pochodnych jak 3GT lub 4 Gran Coupe). Pominąć należy tu warianty trzycylindrowe zasługujące na wieczne potępienie i zrzucenie w najgłębsze czeluście piekielne. Wybór więc ograniczy się do silników 2.0 zarówno benzynowych, jak i wysokoprężnych, o różnych mocach. Żaden nie grzeszy trwałością, ale właściciele BMW przyzwyczajeni są do częstych wizyt u mechaników.

Od lat najtańszym rwd na rynku są kompakty serii 3. Jako, że BMW zrezygnowało z tego wariantu wraz ze zmianą generacji z E46 na E90, rolę najmniejszego modelu zajęła seria 1. Szereg E81 coraz częściej stanowi podstawę do budowy profesjonalnych aut driftingowych, a wraz z dalszym spadkiem cen będzie stanowić ciekawą alternatywę dla domorosłych drifterów. Za relatywnie niewielkie pieniądze można tu dostać R4 o pojemności 2.0 zasilane benzyną lub olejem napędowym. W kolejnej generacji F20, diesle także zachowały pojemność 2.0, natomiast podstawowe jednostki benzynowe zmniejszono do 1,6 l, zachowując na szczęście 4 cylindry.

BMW press photo

Z dziennikarskiego obowiązku wypada mi też wspomnieć o serii 2. Podobnie jak seria 1 coupe E87 będzie ona miała status evergreena i raczej nie zapowiada się by kiedykolwiek ceny tych aut szorowały mocno po dnie. Bardziej będzie to drift daily niż drft missile.

Gwiazda bokiem

Mercedes dla wielu osób nigdy nie był pierwszym wyborem, jeśli chodzi o zimowego wojownika. Sytuacja ma szanse zmienić się za kilka lat, gdy spadną ceny C-klasy generacji W204. Wcześniejsze wcielenia modelu miały charakter bardziej komfortowy, niż sportowy, ale sytuacja zmieniła się wraz z pojawieniem się właśnie W204. Miałem okazję jeździć tym autem, w wersji z silnikiem diesla o mocy poniesionej z 136 KM, do 170 KM. Muszę przyznać, że było to bardzo miłe przeżycie. Samochód był szybki, sprężyście resorował, a układ kierowniczy okazał się precyzyjny. Z opowiadań mojego przyjaciela Majstra, który jest właścicielem tego Mietka wynika też, że dobrze leci bokiem. Jedyny mankament, to brak możliwości wyłączenia na stałe kontroli trakcji.

Mercedes press photo

Za kilkanaście lat chcący poupalać C-klasą będą mieli do wyboru oprócz wspomnianego wcześniej diesla występującego w kilku wersjach mocy, także benzynowe jednostki o pojemności 1.6 oraz 1.8. Oprócz popularnych sedanów oraz kombi, Mercedes oferował jeszcze strasznie brzydką odmianę nadwoziową kompakt, nazywaną CLC. Jako że jest to bliźniacza konstrukcja, gama jednostek jest podobna.

Ci lepiej sytuowani będą mogli rozglądać się także za C-klasą W205. Tutaj manual stanowi rarytas, ponieważ dostępny był tylko ze słabszymi odmianami silnikowymi i występuje najczęściej w wariantach – benzynowym 1.6 oraz ropniaku 2.2.

Mercedes press photo

Ze względu na pokrewieństwo z C-klasą, muszę również wspomnieć o E-klasie coupe generacji W212. Tu, dla chcących polatać bokiem i pokopać w sprzęgło, są wersje 1.8 wspomagana kompresorem oraz wysokoprężne 2.2.

Zimowi samurajowie

Fani JDM-u od paru lat nie mają lekko. Ceny kultowych modeli są coraz bardziej wystrzelone w kosmos, a nie zapowiada się, by coś miało się w tej kwestii zmienić (chyba że na gorsze). Co więcej, japońskie marki mocno ograniczyły paletę modeli budzących emocję, co jeszcze bardziej spowalnia spadek cen.

Tym, co się natomiast nie zmieni jest Mazda MX-5. Cały czas jest konserwatywna w swoich pierwotnych założeniach wypracowanych w latach 80. XX w. W 2035 r. najtańszą generacją będzie zapewne ta produkowana w latach 2005-2015. Jest ona najcięższa i przez wielu najmniej ceniona z całej rodziny roadsterów z Hiroszimy. Mimo to, zapewnia niewielką masę, wolnossące silniki 1.8 lub 2.0 oraz dobre wyważenie.

Infiniti press photo

Podobnymi wartościami (lecz w zamkniętym nadwoziu) kieruje się Subaru BRZ/Toyota GT86. Problem może tu stanowić silnik w układzie bokser, o którym słyszy się już dziś, że nie grzeszy trwałością. Można się więc spodziewać, że najtańsze BRZ/GT86 podzielą los Mazdy RX-8 i będą występowały ze zeswapowanymi silnikami, na klasyczne R4.

Segment wyżej występuje Nissan 370Z. Samochód ten ze względu na ponad 300-konny silnik i rasową sylwetkę nigdy nie będzie bardzo tani. Istnieje jednak szansa na zakup rozbitków z USA, mogących służyć do zimowego latania bokiem na parkingu pod Auchan.

Hyundai press photo

Dużą szansę na zostanie tanim gruzem mają dwa japońskie sedany segmentu D – Lexus IS drugiej generacji oraz Infiniti Q50. W obu manualne skrzynie biegów były sparowane z dieslami 2.2 l. O ile silnik nie jest problemem w luksusowym odpowiedniku Nissana, ponieważ jest to jednostka zapożyczona z Mercedesa, o tyle w przypadku Lexusa napęd stanowi problem. Ropniak 2.2 wsławił się erozją bloku, doprowadzającą do regularnego przepalania uszczelki pod głowicą. Po którymś szlifie bloku, ten nadaje się do wymiany. Można spodziewać się w najbliższych latach zalewu Lexów z zajechanymi silnikami, które będą służyły jako baza do budowy ciekawych projektów z mocnymi benzynówkami pod maskami.

Jedynym niejapońskim autem sportowym z Azji, mającym potencjał by zostać gruzem jest Hyundai Genesis Coupe z silnikiem 2.0 turbo. Auto to oferowano oficjalnie w Polsce, ale na rynku wtórym dominuje import z zagranicy. Mało kto zdaje sobie sprawę z istnienia modelu, co ma swoje plusy, ponieważ sprzedający są skorzy do negocjacji cen oraz minusy, ze względu na średnie zaopatrzenie w części zamienne.

Egzotyka egzotyk

Trzeba mieć dużo fantazji, żeby upalać czymś innym niż auta niemieckie lub japońskie. Istnieją jednak inne rwd, które mogą z jakichś powodów skusić do zakupu.

Stellantis press photo

Alfa Romeo Giulia teoretycznie nie powinna się znaleźć w tym zestawieniu, ponieważ model wszedł na rynek w 2016 r., jednak mając na uwadze spadek cen włoskich aut, można zaryzykować stwierdzenie, że 19-letnia Alfa (w 2035 r.) nie będzie szczególnie drogim samochodem. Dla niektórych problemem może być to, że jedyny silnik dostępny z manualną skrzynią biegów był wysokoprężny – o pojemności 2.2 l.  Jest on jednak wystarczająco mocny, co w połączeniu z nacechowanymi sportowo nastawami podwozia pozwala przypuszczać, że zrobienia ronda bokiem nie powinno stanowić problemu. No i ten wygląd – bardziej stylowym być nie można.

Fanom ciekawych sedanów może spodobać się także Jaguar XE. Pod maską 2.0 d, początkowo konstrukcji Ford, a potem własnej rodziny Ingenium. Auto od samego początku produkcji wycelowano w BMW serii 3, więc spodziewać można się dobrych właściwości jezdnych. Nic tylko brać i jechać.

Jaguar press photo

Muscle cary nigdy nie były w naszym kraju traktowane jako samochody do jazdy po zakrętach. Miejmy nadzieję, że zmieni się to za sprawą Kuby Dudka, który zbudował pierwszego w naszym kraju Mustanga do driftu. Oczywiście V8 zawsze będzie w cenie, ale V6 można kupić za wiele mniejsze pieniądze. Można stać się więc posiadaczem Mustanga lub Camaro mających około 300 KM i ręczne skrzynie biegów, za ułamek ceny pełnokrwistej, ośmiocylindrowej legendy.

Szmery bajery

Przyszłość niesie ze sobą wiele negatywnych zmian – małe, wysilone silniki, skomplikowaną elektronikę, niewielką podaż, wzrost cen, powszechne użycie automatycznych skrzyń biegów oraz napędów na cztery koła, a także tendencję do redukcji kosztów przez zastępowanie konstrukcji tylnonapędowych przednionapędowymi. Wszystko to powoduje, że dla fanów upalania nadchodzą ciężkie czasy.

Nie można być jednak zbytnim pesymistą, ponieważ szczególnie w kwestii elektroniki, może się ona stać sprzymierzeńcem. Coraz popularniejsze są usługi komputerowych magików, mogących zmienić dużo w sterownikach silnika czy skrzyni biegów. Podstawą jest tu podnoszenie mocy, wyłączanie pseudo-ekologicznych systemów oraz możliwość pełnej dezaktywacji kontroli trakcji. Ze względu na upowszechnianie się automatów, już dziś istnieje możliwość zaadaptowania do nich wirtualnego sprzęgła, które w razie potrzeby można skopać, by ułatwić sobie latanie bokiem. Jakie będą dalsze kroki w dziedzinie tuningu elektronicznego? Tego dowiemy się w przyszłości.

Komentarze