Skoda na chwilę

Kamiq zagościł w garażu mojej żony na krótko, bo raptem 9 miesięcy. W tym czasie pokonał 13 tysięcy kilometrów, zawiózł nas do Chorwacji i udowodnił, że nowe auta też mogą się psuć.

Wymagania Ani względem samochodu służącego jej do codziennej jazdy ograniczają się do kilku cech – wymiary umożliwiające łatwe manewrowanie na parkingu, niewielkie spalanie, klimatyzacja i automatyczna skrzynia biegów. Wcześniej gwarantował jej to Mercedes A-klasa (opisany w artykule Zaskakującodobra gwiazda), którego miejsce w garażu zajęła Skoda Kamiq.

Czeski crossover segmentu B miał wszystko, by sprawdzić się w roli auta na co dzień. Mierząca ok. 4,2 m dwubryłowa karoseria zapewniała łatwe zajmowanie miejsc parkingowych, a kamera cofania pomagała w opuszczaniu postoju. Ograniczona konsumpcja paliwa następowała w trzech cylindrach silnika o pojemności jednego litra i mocy 110 KM. O komfort termiczny pasażerów dbała dwustrefowa automatyczna klimatyzacja. Lewa noga podczas podróży odpoczywała z kolei za sprawą 7-stopniowej skrzyni biegów DSG.

Jedną z pozytywnych cech egzemplarza był jego kolor. Żywy niebieski lakier wyróżniał się z tłumu i z daleka można było dostrzec auto na parkingu. Kolorystyka wnętrza także mogła się podobać – dwukolorowa tapicerka foteli, trochę chromowanych plastików na drzwiach, kierownicy, tunelu centralnym i desce rozdzielczej oraz ozdobna blenda w miedzianym odcieniu rozciągająca się przez całą szerokość kokpitu powodowały, że było na czym zawiesić oko. Kabina wyróżniała się dobrą ergonomią, fotele okazały się wygodne nawet podczas podróży liczącej 1500 km, temperaturę regulowało się wygodnymi pokrętłami, ikony na ekranie systemu infotainment były duże, a dwuramienną kierownicą przyjemnie się operowało. W małym aucie wygospodarowano też sporo miejsca w bagażniku – 400 l pozwalało bezproblemowo przewieść większe zakupy lub walizki podróżne. Elementem wyposażenia, który bardzo przypadł mi do gustu, był aktywny tempomat, znakomicie sprawdzający się przy dłuższych trasach.

Litrowy silnik o mocy 110 KM swoimi osiągami nie porywał, ale przyspieszenie było akceptowalne, a wyprzedzanie ciężarówek nie stanowiło wyzwania. Skrzynia biegów sprawnie przerzucała kolejne przełożenia, a jej charakterystyka w domyślnym trybie nastawiona była na minimalizację spalania i utrzymywanie obrotów silnika wokół wartości 1500 obr./min. W prowadzeniu Kamiq był typowym przedstawicielem rodziny VAG – poprawny do bólu, bezpiecznie podsterowny, z zawieszeniem gwarantującym zarówno komfort, jak i poczucie stabilności oraz układem kierowniczym dającym dobrą informację zwrotną z kół.

Nie wszystko złoto

Nie ma auta bez wad i podobnie było w przypadku Kamiqa. Już sam fakt bycia crossoverem jest w moim odczuciu problematyczny, ponieważ podniesione zawieszenie i wyższe siedzenie tylko mnie drażnią. Moją irytację budziły także niektóre elementy wyposażenia, których nie dało się skutecznie wyłączyć i należało to robić przy każdym rozruchu. Chodzi mi tutaj o systemy start-stop oraz utrzymywania pasa ruchu. Jeden denerwował telepaniem silnika przy odpalaniu, a drugi wyrywał kierownicę z rąk przy przekraczaniu linii oddzielających pasy. 

Największą wadą modelu okazała się jednak charakterystyka skrzyni biegów. Wspomniane już utrzymywanie niskich obrotów silnika powodowało, że przyspieszanie odbywało się zwykle z wartości grubo poniżej 2000 obr./min. Z kolei delikatnie mocniejsze dodanie gazu wymuszało redukcję o 3 biegi i szybkie dobijanie do czerwonego pola obrotomierza. Ciężko było wycyzelować, by komputer operował silnikiem w średnich rejestrach prędkości obrotowej. Oprogramowanie skrzyni biegów gubiło się też przy dojazdach do skrzyżowania lub zwalnianiu, po którym następowało nagłe dociśnięcie mocniej pedału gazu. Wówczas przez pół sekundy nic się nie działo, a potem następowało szarpnięcie i trzymanie pierwszego lub drugiego biegu niemal do odcięcia. Zdecydowanie lepiej wyglądało to po wybraniu trybu sportowego w DSG. Wówczas obroty utrzymywały się powyżej 2000, a reakcja na otwarcie przepustnicy następowała bez zawahania.

Niewielka moc litrowego silnika wystarczała do jazdy po drogach lokalnych, ale auto męczyło się przy prędkościach autostradowych. Próby przyspieszenia od wartości 120 km/h w górę powodowały więcej wycia jednostki napędowej niż faktycznych efektów widocznych na prędkościomierzu.

Z wszystkim powyższym dało się żyć i tym, co spowodowało szybkie rozstanie z Kamiqiem, była jego awaryjność, a dokładniej jeden problem, z którym nawet ASO nie mogło sobie poradzić. Zaczęło się od szarpania przy redukcji z drugiego na pierwszy bieg. Skodę odstawiono do serwisu na naprawę gwarancyjną, gdzie zdiagnozowano problem z kołem dwumasowym. Wytrzymało raptem 25 tysięcy kilometrów od nowości, po czym zostało wymienione na nową część. Po dwóch tygodniach spędzonych w warsztacie samochód wrócił do Ani, ale problem nie zniknął. Po kilku dniach i przy pierwszej dłuższej trasie okazało się, że układ przeniesienia napędu nadal szarpie, tym razem losowo przy redukcjach na różnych przełożeniach, a dodatkowo z okolic skrzyni biegów zaczęły dochodzić metaliczne stuki. Kamiq znów wylądował w ASO, które głowiło się nad usterką tym razem przez 3 tygodnie. Po tym czasie wydano samochód, ale problem nie zniknął. Uznaliśmy wówczas, że to dobry moment, by Kamiq zniknął także z rodzinnego garażu.

Komentarze